Telewizyjna debata w bez reszty dyspozycyjnej wobec rządzących TVP, chociaż nie przyniosła zdecydowanych rozstrzygnięć, wiele powiedziała nam o polskiej polityce. Przed kamerami okazało się, jak umowny pozostaje podział na mocarzy i maruderów. Zastanawiać się można, kto zyskał na tej wymianie zdań, ale nikt nie wskaże, że debata podbudowała Mateusza Morawieckiego ani Donalda Tuska, mimo, że ich partie we wszystkich sondażach zgarniają poparcie ponad połowy wyborców.
Zawsze wnikliwy obserwator rodzimej sceny prof. Antoni Dudek od dawna prognozuje, że podobny okaże się wynik samych wyborów. Nikt nie wygra przekonująco zaś procesem długim i żmudnym okaże się późniejsze wyłonienie rządu, zapewne na czas krótszy niż kadencyjne cztery lata.
Znaczące, że żurnaliści mediów głównego nurtu, którzy najpierw podgrzewali klimat wokół debaty, robiąc tym samym darmową reklamę wyklinanej przez nich zwykle TVP – wobec jej przebiegu okazali się tak bezradni i niezdolni do jakiegokolwiek uogólnienia, że ograniczyli się do cytowania siebie nawzajem co stanowi przejmujący objaw kapitulacji niedawnej dumnej “czwartej władzy”. A tu aż się prosi o komentarz najprostszy z możliwych: jaka kampania, taka debata. Nie lepsza ani na jotę.
Premierzy zajęci… sobą nawzajem
Zajęci głównie sobą nawzajem Morawiecki i Tusk w studiu w niczym nie okazali się sprawniejsi nawet od liderów formacji zwykle zamykających sondażową stawkę ogólnopolskich komitetów: Krzysztofa Bosaka z Konfederacji i Krzysztofa Maja z Bezpartyjnych Samorządowców.
Od występu w studiu TVP uchylił się nie tylko główny decydent układu rządzącego Jarosław Kaczyński, którego nominatami są zarówno sam Morawiecki jak poprzednia premier Beata Szydło – ale na reprezentowanie własnej formacji nie zdecydował się również szef Lewicy Włodzimierz Czarzasty.
TVP ze swoją dwójką prowadzących Michałem Rachoniem oraz Anną Bogusiewicz-Grochowską potwierdziła w pełni zaangażowanie po stronie obozu rządzącego. Pytania nawiązywały do referendum, chociaż nie tego miała dotyczyć debata. Rozbudowane zostały tak, żeby w intencji wprawić w zakłopotanie opozycję, ta jednak wiedziała, czego może się spodziewać.
Nieprzyjazna minimalistyczna scenografia i rażące wzrok oświetlenie, pasujące raczej do czasów, kiedy telewizory były w większości czarno-białe, dopełniały w specyficzny sposób ten obraz witryny polskiej demokracji. Na przychylne zapamiętanie przez widzów mógł liczyć w tej sytuacji postulat najskromniejszego uczestnika debaty Krzysztofa Maja w imieniu Bezpartyjnych Samorządowców proponującego przekazanie środków dziś asygnowanych z budżetu państwa na TVP… na wprowadzenie darmowych przejazdów tramwajem, autobusem i pociągiem relacji regionalnej w całym kraju.
TVP – chociaż teraz funduszy jej nie brakuje – popełniła szkolny błąd realizatorski, kiedy zamiast przerywnika “bezrobocie” przez pomyłkę wrzuciła inną planszę: “bezpieczeństwo”. Feler oczywisty – to, że niektóre pytania pozstawały dłuższe od odpowiedzi, a konkretniej czasu, jaki na nią zostawiono – wpisany był za to w scenariusz programu.
Nie dyskutowano długo o rozwoju ani sytuacji polskiego przedsiębiorcy wytwarzającego produkt krajowy brutto i otwierającego miejsca pracy. Bardziej o świadczeniach społecznych. Co wiele mówi nie tylko o gospodarzach debaty ale wszystkich jej uczestnikach. Przemawiali tak, jakby po cichu hołdowali zasadzie: kto pracuje, ten nie głosuje. Jeśli więc o wyniku głosowania 15 października zdecydują doręczyciele trzynastych i czternastych emerytur, studyjni goście z przedwyborczego poniedziałkowego wieczoru okażą się za to współodpowiedzialni.
Na tym tle z pewnością dał się zapamiętać ze swoimi wypowiedziami lider Trzeciej Drogi Szymon Hołownia, w odpowiedzi na pochwalenie rządu przez spikerów za zmierzone właśnie przez Eurostat bezrobocie 2,8 proc wskazujący, że w Szydłowcu i powiecie sięga ono 25 proc. Przy tym PiS odstrasza potencjalnych inwestorów. Jako receptę Hołownia zaproponował w imieniu Trzeciej Drogi “wakacje zusowskie”. O bezrobociu za rządów PiS biegunowo inaczej niż Morawiecki mówił też Tusk, wskazując, że Kaczyński zamiast na debatę pojechał do Przysuchy, gdzie stanowi ono wciąż problem na miarę tamtejszego wskaźnika: 18 proc.
Krzysztof Bosak jako jedyny w sposób jasny, bo pryncypialny wybrnął z tematu przymusowej relokacji uchodźców. Zaś w kwestii prywatyzacji lasów wykazał się niespodziewanym znawstwem, apelując, żeby z Polski nie wyjeżdżało nie przetworzone drewno. Z kolei Hołownia wskazał też, że to za rządów PiS nastąpiła… faktyczna prywatyzacja Lasów Państwowych przez partię Zbigniewa Ziobry masowo obsadzającą tam stanowiska.
Donald Tusk raz wykazał się refleksem, kiedy zauważył, że za Lotos nabywca saudyjski zapłacił dwa razy mniej niż kosztował piłkarz Ronaldo. Za to Morawiecki złapał samego Tuska na spalonym, kiedy udowodnił mu niewiedzę w kwestii braku opodatkowania emerytur. Premier zapowiedział też, że po debacie przekaże liderowi Koalicji Obywatelskiej dwa złote otrzymane w tym celu od starszej pani z Kraśnika, która wręczyła Morawieckiemu tę monetę z prośbą, by oddał ją Tuskowi, za którego rządów tyle właśnie wyniosła waloryzacja jej emerytury. Z zamiarem wprawienia w konfuzję Tuska premier wskazał też: – Ja zostawiłem wielkie pieniądze dla Polski, a on Polskę dla wielkich pieniędzy.
Nawiązał tym samym do własnego transferu z sektora finansowego do rządu oraz porzucenia przez Tuska premierostwa dla brukselskiej funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej.
Tusk zarówno wzbudził zakłopotanie u rywala jak zdobył się na stanowczość w sprawie wzbudzającej obawy nawet jego elektoratu, kiedy zastrzegł, że po wyborczym zwycięstwie będzie osobiście pilnował, by nikt go nie skłonił jak kiedyś jego własny doradca Morawiecki do podwyższenia wieku emerytalnego.
Znów Hołownia zademonstrował najbardziej przejrzyste stanowisko w tej ostatniej kwestii: obecny wiek przechodzenia na emeryturę trzeba, utrzymać zaś kto chce i może, niech pracuje dłużej.
Główne tematy zostały za drzwiami
Joanna Scheuring-Wielgus starała się jak mogła zastąpić Czarzastego, który z szansy występu nie skorzystał, chociaż mediami zajmował się przez wiele lat (jako członek w tym sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji) a w trakcie niedawnego “marszu miliona serc” 1 października przemawiał nawet sprawniej od Tuska. Posłanka Lewicy nie ustrzegła się ewidentnych kiksów typu: “nie będziemy karać za chorobowe, bo oczywiście zdarza się, że ludzie chorują”. Współczucie dla niej i sympatię dla jej formacji mogło jej zyskać za to przypomnienie wypadku samochodowego, w którym zginął jej mąż. Element ludzki i z tragedią związany kontrastował z bezosobową zwykle narracją pozostałych.
Popatrzcie na Izrael. Słabość państwa powoduje zewnętrzną agresję – wskazał Szymon Hołownia, co wydawało się przesadnie dramatycznym uogólnieniem, chociaż bez wątpienia polityka Beniamina Netanyahu wobec sądownictwa przyczyniła się tam do osłabienia instytucji państwowych, zanim Hamas zaatakował. Jednak już następnego dnia rano po debacie dowiedzieliśmy się o złożeniu rezygnacji przez dwóch najważniejszych polskich generałów Rajmunda Andrzejewskiego i Tomasza Piotrowskiego, co pokazało, że ekspresja lidera Trzeciej Drogi w tej mierze nie okazała się efekciarstwem tylko.
Nie rzutuje to jednak na ocenę całej debaty. Z pewnością – pomimo tendencyjności prowadzących i zaabsorbowania polityków sprawami ich własnymi a nie wyborców, nie aż tak gorszącej, żeby do głosowania 15 października zrazić, chociaż w żadnym fragmencie nie na tyle ciekawej i rzeczowej, żeby do udziału w głosowaniu zachęcić.
Miało się wrażenie, że najważniejsze dla Polaków kwestie pozostały za drzwiami wynajętego przez TVP studia ATM przy Wale Miedzeszyńskim.
Pan nie wie, kto ja jestem, czyli histeria ministra od bezpieczeństwa
Atak histerii, jakiemu nieobecny tam wówczas Jarosław Kaczyński uległ dzień później pod pomnikiem smoleńskim w dniu “miesięcznicy” katastrofy, kiedy zniszczył cudzy wieniec, i pokrzykiwał na policjantów, że “chce znać nazwiska” bo jest… ministrem do spraw bezpieczeństwa, pokazuje dobitnie, w czyich rękach pozostaje właśnie bezpieczeństwo nas wszystkich. To zachowanie w stylu pijanego ormowca z czasów PRL, co gdy go bramkarz wyrzucał z dyskoteki, odgrażał się: wy nie wiecie, kto ja jestem… Ale cechuje osobę, podejmującą kluczowe decyzje w państwie. Żadne piękne i gładkie ani nawet dobitnie złośliwe słowa, wypowiedziane w telewizyjnym studiu, niepokojów z tym związanych nie rozproszą. Politycy dali sobie po razie, ale coraz trudniej przychodzi im przedstawianie się w roli naszych i Polski obrońców.