Żegnamy Barbarę Borys-Damięcką (1937-2023)
W Telewizji Polskiej była wiceprezesem, ale nikogo nie wzywała na dywanik. Pozostawała twórcą, nigdy biurokratką. Dbała o firmę. Czas jej rządów – jako zastępczyni podobnie charyzmatycznego Janusza Zaorskiego – zapamiętano jako okres, w którym programy były uczciwe, zarobki godziwe, a prestiż anteny wysoki. A był to trudny moment po przełomie ustrojowym.
Szokuje na pierwszy rzut oka fakt, że w wielu przekazach po jej śmierci właśnie tej funkcji – nieco skomplikowanej, bo jako wiceprezes radiokomitetu w likwidacji, kierowała zespołem TVP – nie uwzględniono. Może dlatego, że nie stawała się przyczyną konfliktów, czystek nie przeprowadzała. Równie trudno przychodziło przypisanie jej do jakiejkolwiek politycznej opcji, chociaż przez ostatnie szesnaście lat życia miała okazję sprawować senatorski mandat. I tak jednak mówiło się o niej: pani reżyser. Nie pani prezes ani pani senator.
Absolwentka słynnej szkoły łódzkiej, współpracowała m.in z Andrzejem Munkiem.
Znała się zaś na telewizji jak mało kto. Reżyserowała i organizowała. Jej dziełem stał się kultowy “Kabaret starszych panów”, podtrzymujący za sprawą humoru łagodnego i błyskotliwego zarazem najlepsze tradycje polskiej inteligencji. Żarty tam zawarte budowały jej metr sewrski i pomagały przetrwac cięzkie czasy. Milionom Polaków przydało się także “Tele-Echo”, przeznaczone dla szerszej publiczności, utrzymane w niepowtarzalnej konwencji popołudniowej rozmowy, dla wielu widzów stanowiące główny, czasem nawet jedyny kontakt z kulturą wysoką. Zapraszano tam artystów, a nie jak dziś to bywa, celebrytów znanych z tego, że są znani. Gość śpiewał lub grał na swoim instrumencie a potem następowała pogawędka z Ireną Dziedzic. Mało który program zyskał sobie podobną rozpoznawalność. I stawał się wzorem dla innych. Zaś w “5-10-15” dla dzieci i młodzieży pierwsze kroki stawiało wielu późniejszych prezenterów (m.in. Katarzyna Gruszczyńska, co później prowadziła “Obserwatora”, pierwszy dziennik bez komunistów) i aktorów. Stał się dobrą szkołą.
Pogodna i z poczuciem humoru, pozostawała też damą. Żarty jej nikomu nie szkodziły, podobnie jak decyzje, ważące na losach najpierw dziesiątków a potem tysięcy osób. Zapamiętałem, jak przy okazji jednej z telewizyjnych gal – a była już wtedy kierowniczką całego tego interesu – skromnie i z uśmiechem przechodząc specjalnie nakładała drogi, by nie złapały jej pracujące kamery jej stacji, jakby chciała w ten sposób okazać gościom, że to oni są najważniejsi. I zostało to docenione.
Kierowała też Teatrem Syrena. I o czym była już mowa, odnalazła się w polityce. Cztery razy wybierano ją do Senatu z Warszawy, gdzie rywalizacja zwykle okazuje się szczególnie silna. Kandydowała w barwach Platformy Obywatelskiej. Pod koniec robiła wszystko, by pomimo słabnącego zdrowia podołać parlamentarnym obowiązkom. Do końca chciała… kandydować po raz kolejny. Miała silny charakter i osobowość.
Odeszła akurat w momencie, gdy nasila się dyskusja o przyszłości TVP, wciąż najważniejszej anteny w Polsce, o sensie powrotu do idei telewizji publicznej po jej upaństwowieniu i upartyjnieniu za rządów PiS.
Dorobek życia Barbary Borys-Damięckiej wydaje się stanowić mocny argument na rzecz ocalenia tradycji Telewizji Polskiej z jej najlepszych czasów. Życzmy więc sobie, żeby następcy zarówno w parlamencie jak w środowisku twórczym, dla którego pozostawała tak wyrazistą postacią, nigdy o nim nie zapomnieli. Za zaszczyt uznaję, że dane mi było pracować w telewizji, którą kierowała.