Na biegunie – wszystko jedno północnym czy południowym – nie da się żyć, w odróżnieniu od strefy umiarkowanej. Zwolennicy bipolaryzacji polskiej polityki muszą o tym wiedzieć.
Ograniczenie polskiej sceny do dwóch partii sprawi, że co trzeci wyborca zostanie pozbawiony własnej reprezentacji.
Ściślej: nawet 40 proc z nas (według czerwcowego badania CBOS) nie wskazuje w sondażach Prawa i Sprawiedliwości ani Platformy Obywatelskiej-Koalicji Obywatelskiej jako partii, na którą zagłosuje tej jesieni.
Dla nich wszystkich polaryzacja oznacza konieczność przyszłego wybierania pomiędzy dżumą a cholerą jak w znanym powiedzeniu ludowym.
Rymowanka “PiS, PO – jedno zło” nie wzięła się znikąd. Lecz z faktu, że pretendujące do wyłączności na scenie politycznej ugrupowania… sobie nagrabiły, jeśli rzecz wyrazić w języku, jakim wyborca posługuje się na co dzień.
Figa z makiem i upiorna perspektywa
Dla Donalda Tuska upiorna, jak się wyraził, wydaje się perspektywa jego własnego powrotu do parlamentu (łaskę nam robi b. prezydent Zjednoczonej Europy, że znów pozwoli na siebie zagłosować?), dla elektoratu – bardziej podziału całego tortu na dwóch. O ile bowiem PO-KO, którym Tusk kieruje, zmierza do strącenia w niebyt polityczny demokratycznego od zawsze PSL teraz zespolonego z Polską 2050 Szymona Hołowni, a także również demokratycznej, chociaż całkiem od niedawna Lewicy, i to jeszcze przed wyborami – to PiS najdalej po wyborach, zapewne poprzez współrządzenie, wyssie już kurczący się elektorat Konfederacji jak niegdyś uczynił to z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.
Taką niepokojącą perspektywę już zapowiada czerwcowy sondaż CBOS, w którym wprawdzie PiS ma 33 proc a PO-KO 27 proc zaś Konfederacja słabe 8 proc, ale już Trzecia Droga (sojusz PSL z Hołownią) z 5 proc poparcia do Sejmu żadnego posła nie wprowadzi, bo próg dla koalicji wyborczych pozostaje wyższy zaś Lewica z tym samym pięcioprocentowym wynikiem zapewni tam sobie paroosobową reprezentację, co starczy na koło poselskie tylko, albo jeśli notowania choć odrobinę się pogorszą i zamiast 5 proc będzie to choćby cztery i pół (a warto pamiętać, że dopuszczalny błąd takich badań wynosi 2-3 proc), to i ona pozostanie z figą z makiem [1]. Tyle, że postkomunistów, obciążonych ciężkim bagażem historii, nikt żałować nie będzie. Wyborców za to tak.
Zaskorupienie polskiej polityki w dwubiegunowości oznacza utrwalenie wyboru – nazw chorób już w to nie mieszajmy – pomiędzy schlebiającym przez 24 godziny na dobę władzy TVP Info a opluwającą Jana Pawła II na podstawie esbeckich fałszywek TVN. Także między Dorotą Kanią (znaną z naciągania na pożyczki rodziny aferzysty Marka Dochnala) a równie nienawistną i skłonną do konfabulacji Agnieszką Kublik. Czy wreszcie pomiędzy szaleństwem Radosława Sikorskiego, cieszącego się, że Amerykanie wysadzili “ruskim” podwodny gazociąg (podczas gdy w istocie uczyniły to służby Władimira Putina) i Antoniego Macierewicza, celebrującego od kilkunastu lat nową religię smoleńską i zarabiającego na tym doskonale.
Dwubiegunowość to odstawienie normalności na boczny tor. Psychiatrzy wręcz ją uznają za chorobę.
Rekiny i leszcze?… postraszcie nas jeszcze…
“Tusk to rekin w naszym jeziorku politycznym, jest na pewno bezwzględny w dążeniu do celu, jakim jest teraz odsunięcie PiS-u od władzy, i jeśli eskalowanie i polaryzowanie w tym pomaga, to będzie tak pewnie robił” – przyznaje jak zwykle wnikliwa Krystyna Naszkowska na łamach “Gazety Wyborczej” [2].
Akwizycję wyborców Tusk prowadzi bowiem w elektoracie niedoszłych sojuszników. Im słabsi się okażą, tym lepiej. Tyle, że z nimi właśnie przyszłoby tworzyć rząd aby odsunąć PiS od władzy. Nie o to ostatnie chodzi, jak się wydaje. Gdyby było inaczej, zależałoby mu na tym, żeby stali się silniejsi.
Pamiętamy, jak Aleksander Kwaśniewski stopniował: wróg, przeciwnik, partner koalicyjny.
Z kolei dotychczasowych zwolenników PiS Tusk nie skaptuje, skoro ich obraża, zamiast im schlebiać. Jak podczas wiecu w Poznaniu: “Głosujesz na partię Kaczyńskiego. to znaczy, że albo pozwalasz im kraść albo kradniesz razem z nimi” [3]. Skądinąd były lider Kongresu Liberalno-Demokratycznego zarzucający innym złodziejstwo to efekt równie tragikomiczny jak powoływanie się przez Jarosława Kaczyńskiego, co jak wypominają mu demonstranci przed jego willą “13 grudnia spał do południa” na tradycję dawnej antykomunistycznej opozycji czy wręcz gaworzenie, całkiem serio, że to jego “brat faktycznie kierował Solidarnością”. Tak śmieszy, że aż martwi…
Nie razi to jednak ich własnych zwolenników, bo swary polityków nie sprzyjają krytycznemu spojrzeniu.
Jaka demokracja takie Watergate czyli Polska to nie Ameryka
Zwolennicy umocnienia dwóch biegunów w polskiej polityce posłużą się zapewne przykładem amerykańskim: tam przecież są tylko demokraci i republikanie. Tyle, że istnieją też wolne media, które potrafiły jak Bob Woodward z Carlem Bernsteinem ujawnić aferę Watergate (od nazwy biurowca “Śluza”) z włamaniami i podsłuchem oraz sędziowie tak odważni, że władni pociągnąć do odpowiedzialności rządzących. Jedni i drudzy doprowadzili do upadku prezydenta Richarda Nixona, bo kłamał i tuszował dowody.
Największy i jedyny już wtedy profesjonalny dziennik prasowy w Polsce, “Gazeta Wyborcza”, chociaż to właśnie do jej naczelnego Adama Michnika przyszedł z korupcyjną propozycją Lew Rywin, ujawniła aferę tego ostatniego z opóźnieniem półrocznym – wedle własnej wersji – żeby nie zaszkodzić przyjęciu Polski do Unii Europejskiej. Boki zrywać. Rok zanim to nastąpiło spółki związane z Platformą Obywatelską Chemiskór i 4Media doprowadziły do zniszczenia jedynej konkurencji “Wyborczej” – centroprawicowego ale umiarkowanego “Życia”, gdzie charyzmatycznego redaktora Tomasza Wołka zastąpiono anemicznym i nieudolnym Pawłem Fąfarą. Czytelnicy tak zepsuty produkt odrzucili i skończył się pluralizm na rynku polskich dzienników prasowych. Likwidacja “Życia” utorowała za to drogę niemieckim choć polskojęzycznym tytułom: “Faktowi” i “Dziennikowi” całkiem już brukowym a wobec rządzących służalczym.
Sędziowie zaś w Polsce nie tylko nie łapią władzy na korupcji jak potrafią to ich amerykańscy koledzy ale sami podkradają produkty ze stacji benzynowych, co pokazywał w “Kaście” Miłosz Kłeczek. A potem w majestacie prawa wyrokują, że właściciel budynku nie ma obowiązku odśnieżać dachu. Albo nie reagują na fakt, że warszawski “adwokat” z rodowodem z dawnego ustroju Jerzy Danielewski w sprawie cywilnej wykorzystuje przeciwko pozwanemu fakt, że przyznano mu Krzyż Wolności i Solidarności, jakby nie było to miarą zasługi lecz powodem do dyskryminacji. I nie przejmują się wcale, że ośmieszają nie tylko wymiar sprawiedliwości ale państwo polskie, bo przecież łańcuch z orłem na szyi noszą. A nie emblematy błaznów.
Dobroczynny efekt cieplarniany
Jeśli wrócić do truizmu, iż przykład polski a nie amerykański pokazuje, że na biegunie, czy on północny czy południowy żyć się nie da – pozostaje życzyć sobie… efektu cieplarnianego. Nie na globalną lecz krajową skalę.
Jak wiadomo z fizyki, przy tarciu wytwarza się ciepło. Gdy ścierać się będą projekty, pomysły i programy a nie personalne uprzedzenia tylko – unikniemy kolejnego zlodowacenia w polskiej polityce. Niezbędna okazuje się jednak do tego konkurencja więcej niż dwóch tylko ugrupowań. A nie wzajemne przekrzykiwanie się znających się od 35 lat jak łyse konie polityków, odgrywających przed publicznością misterium wrogości, ale skłonnych do błyskawicznego porozumienia się, ilekroć idzie o podwyższenie własnych uposażeń i tak gorsząco wysokich.
“Chorobą demokracji jest niezgoda, matka demagogii” – pisał meksykański noblista Octavio Paz. “Jedyne wyjście, a więc powrót do politycznego zdrowia, możliwe jest przez ocenę stanu własnej świadomości oraz samokrytykę, przez powrót do źródeł, do narodowych podstaw” [4]. Źródła zaś i podstawy da się odnaleźć wyłącznie w klimacie umiarkowanym polityki. Niewątpliwie bardziej reprezentuje je w Polsce konserwatywne Polskie Stronnictwo Ludowe odwołujące się do wiejskiego wyborcy oraz Polska 2050 Szymona Hołowni nawiązujące do katolicyzmu otwartego, który lider promował jeszcze jako celebryta – niż pochłonięte permanentnym sporem PO i PiS. Temu, żeby politycy zamiast pielęgnowania fantomów i uprzedzeń zechcieli zająć się sprawami wyborców sprzyjają działania Ruchu Naprawy Polski i zwolenników odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego, zmierzające do wyłonienia przez klasę średnią własnej reprezentacji. Być może pójdą też po rozum do głowy niezależni samorządowcy, choć czasu na to niewiele. Smutną alternatywą okazują się partie oparte na nostalgii za dawnymi czasami, jak kadrówka Ordynackiej, gdzie w latach 70 i 80 gnieździły się socjalistyczne organizacje młodzieżowe – dziś funkcjonująca pod marką Lewicy. Nie sprostają one konkurencji obu głównych machin. Tusk już teraz przebiera w lewicowcach jak w ulęgałkach i zaprasza ich do startu z listy Koalicji Obywatelskiej. PiS już dawno pozyskało prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza. Kto by pomyślał, gdy sromotnie przegrywali wybory czerwcowe ’89, że ich marne i nędzne kadry okażą się po latach tak atrakcyjne; fatalnie to świadczy o jakości współczesnej polityki…
Gdy na scenie pozostaną dwie koalicje wirtualne: Obywatelska, którą Platforma zawarła przecież sama ze sobą wobec braku innych chetnych oraz Zjednoczona Prawica gdzie z kolei zjednoczyły się co najwyżej pisowskie frakcje i grupy interesów a reszta cała to kanapy – polska polityka stanie się przez to gorsza a nie lepsza.
Znane powiedzenie głosi, że monopol prowadzi do nieuchronnej degeneracji monopolisty. Widać to choćby po kolejach losu wspomnianej już “Wyborczej” od czasu zamknięcia “Życia” przez platformerskie spółki-krzaki. Jednak duopol działa jeszcze gorzej, bo w obu dzielących tort formacjach podsyca najgorsze cechy.
Dostrzegamy to już teraz na przykładzie transparentów o Tedzie Kaczyńskim (amerykański masowy zabójca nie był bynajmniej trzecim bratem Jarosława i Lecha) oraz zawartości treściowej programu “Reset” w rządowej TVP (Radosław Sikorski pozostawał wprawdzie fatalnym szefem dyplomacji ale jednak wobec swojego rosyjskiego odpowiednika Siergieja Ławrowa uległości nie przejawiał).
Dokąd dojadą na koniu na biegunach
Na koniu na biegunach – dwóch, a jakże – można się kołysać i kiwać do woli, póki jeździec się nie spoci.
Ale nigdzie dojechać się na nim nie da. Nawet z pokoju do kuchni. Wie o tym już co bystrzejszy siedmiolatek.
Przypomina się raczej ludowe podanie z czasów pionierów, nie z drużyny Timura, lecz amerykańskich, które zapisane przez klasyka Washingtona Irvinga (tego samego, do którego dowcipnie nawiązuje Joseph Heller w “Paragrafie 22”) stało się kanwą popularnego swego czasu westernu. O jeźdźcu bez głowy…
[1] sondaż CBOS z 5-18 czerwca 2023
[2] Krystyna Naszkowska. W PSL nerwowo. Przybywa zwolenników powrotu do rozmów z Platformą. “Gazeta Wyborcza” z 19 czerwca 2023
[3] cyt. wg: “Gazeta Wyborcza” z 19 czerwca 2023
[4] Octavio Paz. Pochmurno. Wydawnictwo Spacja, Warszawa 1990, przeł. Rajmund Kalicki i Elżbieta Komarnicka, s. 57