Z Dariuszem Grabowskim, ekonomistą i przedsiębiorcą, rozmawia Łukasz Perzyna
– W trakcie Powstania Warszawskiego każdego z 63 dni walki umierało 317 powstańców i 2380 osób cywilnych, jak wynika z wyliczeń, przedstawionych niedawno na łamach “Opinii” przez młodego historyka Igora Niewiadomskiego [1]. Czyli każdego dnia insurekcji ginęło w stolicy Polski więcej cywilów niż w obu nowojorskich wieżach World Trade Center 11 września 2001 r. Dlaczego więc tragedia ludności cywilnej Warszawy pozostaje mało znana przynajmniej poza Polską, a w kraju też niewystarczająco pamiętana?
– Powstanie Warszawskie to dla nas sprawa niezmiernie ważna politycznie ale dziś przede wszystkim stanowi wielkie dziedzictwo pamięci i tożsamości. Mało tego, wciąż wymaga upowszechnienia na świecie. Poza Polską przecież praktycznie nie istnieje w przekazie.
– Zdarza się, że jest mylone to nasze “Warsaw uprising” z wcześniejszym o ponad rok powstaniem w Getcie?
– Wielkie mocarstwa już uzgodniły miejsce i granice Polski po wojnie. Powstanie Warszawskie dla nich oznaczało kwestionowanie ustaleń jałtańskich. Dlatego krytykowały i przemilczały fakt rozpoczęcia walk w stolicy, skalę zbrodni i ofiar. Stąd niewiedza i niechęć do uznania prawdy historycznej.
– Dlaczego tak się dzieje?
– Niemcy ani Rosjanie nie mają powodu, żeby o Powstaniu Warszawskim przypominać. Jego tragedia dotyczy ludności polskiej. Obciąża za to obie wspomniane nacje. Ale też nawet dla aliantów, Powstanie Warszawskie stanowiło wyzwanie. Przez to, że powojenny podział świata na strefy wpływów został już dokonany. Wiadomo było, co ma stać się z Polską. I nagle w stolicy kraju, który w tamtej wojnie został zaatakowany jako pierwszy i poniósł największe straty, wybuchło powstanie. Ludność cywilna poniosła największe ofiary. 200 tysięcy zabitych. Żadne statystyki nie oddadzą jednak tego, co się działo.
– Szczytowym punktem zagłady stolicy okazało się okrucieństwo Niemców na Woli?
– Do rzezi Woli ściągnięto najbardziej zwyrodniałe i zdemoralizowane oddziały, jak RONA Kamińskiego z kolaborantami głównie rosyjskimi czy formacje Dirlewangera złożone z kryminalistów, co już świadczy o zamiarach Niemców. Z tragedią Woli wiąże się pielęgnowane w mojej rodzinie wspomnienie. Mój tato akurat wtedy wrócił na chwilę z Powstania. Wtedy był już mężem i ojcem dwójki dzieci. Na Woli trafił akurat na najgorszy moment. Niemcy całą czwórkę postawili pod ścianę: ojca, jego żonę, dwójkę dzieci w tym półrocznego syna. Padły strzały. Tato zemdlał. Kiedy się ocknął usłyszał płacz swojego syna i strzał Niemca, który dobił dziecko. Znalazł się pod stosem ciał. Osiem godzin przeleżał bez ruchu. Ocalał. Kiedy zaczęło się wynoszenie trupów dołączył do polskich robotników, którzy tym się zajmowali. Zwłoki palono kawałek dalej przy ulicy Elekcyjnej. Zeznania ojca znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej.
– Co robić, by męczeństwo cywilnej ludności w 1944 r. upamiętnić? Francuzi zadbali o to, by symbolem stało się ich Oradour-sur-Glane, Czesi o Lidice, ale to masakra na Woli pozostaje największą podczas II wojny światowej popełnioną zbrodnią na ludności cywilnej w Europie? Jak pisał Władysław Bartoszewski w “Dniach walczącej stolicy” o dn. 5 sierpnia 1944: “Wieczorem około godz. 20 rozpoczęła się masakra chorych, personelu i ludności w szpitalu św. Łazarza przy ul. Leszno 127. Zabito tam około 1000 osób. Innym takim miejscem egzekucji masowych była fabryka Franaszka przy ul. Wolskiej 41. W ciągu soboty wymordowano na woli ogółem ponad 20000 jej mieszkańców” [2]. 20 tys… jednej tylko sierpniowej soboty w robotniczej dzielnicy Warszawy…
– Gotowy jest już ciekawy, pasjonujący scenariusz filmu, napisany przez Andrzeja Swata. Tytuł – “Wola 1944”. Znalazłem się wśród tych, którzy zabiegają o to, żeby film powstał. Na szczęście sprawę podjął wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Według mojej wiedzy jego mama była żołnierzem batalionu Zośka i brała udział w powstaniu. Na wsparcie premiera w osiągnięciu celu, czyli realizacji filmu bardzo liczę. Zwłaszcza, że za dwa lata będziemy obchodzili 80. Rocznicę powstania warszawskiego i rzezi na Woli. Ofiarom winni jesteśmy prawdę i pamięć. To nasz obowiązek. Tymczasem scenariusz tkwi w Instytucie Sztuki Filmowej i innych wyspecjalizowanych gremiach. Pech polega na tym, że od dłuższego czasu prace nie postępują. O paradoksie, scenariuszem zainteresowali się już nawet Niemcy, ich media chodzą za autorem, wypytują. To my powinniśmy ukazywać i nagłaśniać bohaterstwo żołnierzy powstania warszawskiego, ale szczególnym obowiązkiem jest opisanie dramatu i bohaterstwa ludności cywilnej, zwykłych warszawiaków. Wspierać walczących, gdy się jest bezbronnym, zamkniętym w piwnicy to bohaterstwo niewyobrażalne. Jedną z nauk płynących z Powstania Warszawskiego pozostaje fakt, że możemy liczyć wyłącznie na siebie. Również w kwestii pamięci zbiorowej. Do agendy zainteresowań światowej historiografii pomimo wysiłków Normana Daviesa i licznych polskich historyków kwestii Powstania Warszawskiego nie udało się jeszcze wprowadzić. Najwyższy więc czas na to. To sprawa honoru. Nikt jej za nas nie załatwi.
[1] por. Igor Michał Niewiadomski. Kwestia powstania warszawskiego w polskiej prasie komunistycznej w latach 1956-1989. “Opinia” nr 136 lato 2022, s. 287 zob też. “Żołnierz Wolności” z 1 sierpnia 1984, s. 4
[2] Władysław Bartoszewski. Dni walczącej Warszawy. Krąg, Warszawa 1984, s. 36