O książce Ryszarda Ślązaka “Samozagłada polskiej gospodarki 1989-2016”
Sami to sobie zrobiliśmy, a ściślej: pozwoliliśmy zrobić. Do znękanego i walczącego o byt społeczeństwa trudno mieć pretensje, do decydentów trzeba i można.
Pochlebiano nam, że staniemy się prymusem Europy, porównywano Polską z Hiszpanią, która w szybkim czasie nie tylko zrzuciła jarzmo podobnej generalskiej dyktatury ale dołączyła do najbardziej podziwianych krajów świata. Tymczasem – jak podkreśla ekonomista i przedsiębiorca Dariusz Grabowski – z transformacją ustrojową działo się tak, że nikt nie określił nawet czasu jej trwania ale przede wszystkim… celu. Doktor Ryszard Ślązak nie oczekując na odtrąbienie zakończenia przemian, dokonuje przeglądu ich efektu dla naszego gospodarstwa narodowego. Bilans przedstawia się druzgocąco.
“Zlikwidowano 25% ogólnej liczby przedsiębiorstw i 40% majątku produkcyjnego z roku 1988. Ten rozmiar likwidacji miał rzekomo wynikać z gry rynkowej, a w rzeczywistości wynikał z niekorzystnego, a nawet z nienawistnego stosunku władz do własnego przemysłu państwowego. Tylko 43% likwidowanych przedsiębiorstw to przemysł ciężki, pozostałość stanowiły przedsiębiorstwa produkujące asortyment wyrobów typowej konsumpcji, z czego najwyższy procent stanowiły przedsiębiorstwa przemysłu lekkiego, spożywczego i najbardziej perspektywiczne zakłady branży elektrotechnicznej, elektronicznej i informatycznej. Były zbywane tanio, nawet bez wartości gruntu, na których istniały” [1].
W efekcie – wedle formuły Ślązaka, który pomimo drobiazgowej dbałości o detale nie wystrzega się uogólnień – naszą gospodarkę zmieniono z przemysłowo-rolnej na usługowo-surowcową [2]. I to taką, w której przychodzi nam martwić się o węgiel na zimę a ściślej po prostu o ciepło w mieszkaniach i miejscach pracy. A pomimo ograniczeń poprzedniego ustroju Polska pozostawała wówczas czwartym eksporterem węgla kamiennego w świecie.
Co państwowe, stało się złe, odwrotnie niż “za komuny”
Doktor Ryszard Ślązak nie wzdycha bynajmniej do czasów, kiedy to w socjalizmie każdy miał pracę, chociaż z reguły stresującą, bo byle jaką, a dla najbardziej ambitnych i przedsiębiorczych pozostawała samorealizacja i wysokie zarobki w firmach polonijnych, na które gen. Wojciech Jaruzelski przystał, ponieważ uzupełniały niedobory oficjalnej gospodarki. Obiektywizm autora podnosi wartość jego pracy.
Chociaż “Samozagłada polskiej gospodarki” traktuje o czasie 1989-2016, procesy gnilne w niej opisane nie zaczęły się wraz ze zmianą ustrojową ani nie zakończyły wraz z datą zamykającą badany okres. Jak zaznacza bowiem inny autor, któremu kategoria polskiego majątku także nie pozostaje obojętna, Jacek Tittenbrun (“Upadek socjalizmu realnego”): “Możliwości burżuazyjnienia członków klas kierowniczych czy stanów partyjnego i państwowego nie ograniczały się (..) do firm polonijnych. Doskonałe sposobności takiej zmiany własnej pozycji własnościowo-klasowej okazał się stwarzać sam tzw. państwowy sektor. W związku z nowymi możliwościami w tym zakresie (..) pojawiły się też nowe formy prywatyzacji środków produkcji, w tym zwłaszcza – wykorzystujące różnego rodzaju spółki (..). Hasła “bogaćcie się” i “wolność, równość, konkurencja” – zostały prawidłowo odczytane przez przedstawicieli wymienionych grup jako wolność bogacenia się i równość wszystkich – w tym członków partii – w owym dorabianiu się. W publicystycznej i potocznej frazeologii proces, o jakim mowa, zyskał miano “uwłaszczenia nomenklatury” (..).
Najdogodniejszą formą owego uwłaszczenia czy uwłaszczania się – stało się zakładanie, na bazie przedsiębiorstw państwowych, spółek z prywatnymi udziałowcami (członkami dyrekcji, sekretarzami partyjnymi, urzędnikami państwowymi, członkami ich rodzin itd.). Według danych prokuratury, w okresie od 1 stycznia do 15 października 1989 r. powstało 1539 spółek. W lipcu 1989 r. działało, jak się szacuje, ok. 3 tys. spółek. Wagę zagadnienia podkreśla fakt, że spółki tworzono w 75% z 1700 największych przedsiębiorstw sektora uspołecznionego” [3].
Historia rozgrabiania majątku państwowego okazuje się więc bez porównania dłuższa niż transformacja.
Z chwilą zmiany ustrojowej wielu renomowanych krajowych ekonomistów oraz specjalistów polskich pracujących dla międzynarodowych instytucji finansowych podpowiadało raczej strategię wzmacniania przemysłu krajowego w tych sektorach, w jakich rokował on jako zdolny sprostać konkurencji światowej. Rządzący wybrali kierunek odwrotny: co państwowe stało się złe, co oznaczało proste odwrócenie kategorii z czasów realnego socjalizmu. Fatalne wyniki tej strategii dostrzegają również autorzy sympatyzujący z liberalizmem gospodarczym.
Janusz Majcherek, który przeciwnikiem przekształceń własnościowych z pewnością nie jest, podaje w książce “Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej”, że “tzw. prywatyzacja likwidacyjna, polegająca na formalnym zlikwidowaniu (czyli wykreśleniu z rejestru) niezdolnego do funkcjonowania przedsiębiorstwa i sprzedaniu pozostałego po nim majątku” została zastosowana wobec 35 procent sprywatyzowanych przedsiębiorstw. “Jej efektywność była jednak słaba, bo ostatecznie udawało się sprzedać średnio jedynie 20 proc. majątku likwidowanego przedsiębiorstwa w ciągu pierwszego roku procedury” [4].
Technokraci bez wizji. Dobra polityka to brak polityki…
Sam noblista Milton Friedman, przezywany nawet papieżem liberalizmu gospodarczego, wypytywany o praktyki Leszka Balcerowicza, co nie od rzeczy przypomina dr Ślązak, wyraził się o wicepremierze lekceważąco: uznał go za technokratę, pozbawionego wizji.
Tę ostatnią mieli za to przedstawiciele zagranicznych firm doradczych, podpowiadający Polsce rozwiązania korzystne dla ich krajów i korporacji. W tym samym czasie minister Tadeusz Syryjczyk za najlepszą politykę przemysłową uznawał… brak polityki przemysłowej. Zaś członkowie rządu podkreślali, że Polacy żyć będą z pracy, a nie z własności. Tej ostatniej ich bowiem sukcesywnie pozbawiano, co nie przeszkadzało decydentom utyskiwać na brak rodzimego kapitału.
Jak wiemy, chociaż po Traktacie Wersalskim Polska zyskała ograniczony tylko dostęp do morza, symbolem sukcesów Dwudziestolecia Międzywojennego stała się budowa Gdyni. Szczególnie przejmujący okazuje się w tym kontekście opis “odwrócenia Polski od morza”, jakie w ostatnich latach miało miejsce: los polskiej floty i miejscowości nadmorskich.
Polska pod koniec poprzedniego ustroju miała piątą co do wielkości w świecie flotę rybacką i szóstą handlową, w której pływały 174 statki. Po kilku dekadach stała się krajem, którego marynarze pracują ale pod innymi banderami. Złomowanie kutrów stało się synonimem modernizacji. Tyle, że mieszkańcom nadmorskich ośrodków pozostała wyłącznie turystyka, nad zimnym Bałtykiem dochodowa przez trzy miesiące w roku.
Elektronika w Polsce zatrudniała 102 tys. osób. Jednak gdy już po 2000 r. powróciła światowa koniunktura na układy scalone, Polska nie mogła już się włączyć w ich produkcję, chociaż krajowi elektronicy robili to z sukcesem w latach 80. Zaś później, jak pisze Ślązak: “Elektronicy polscy uważali ówczesnego ministra finansów i wicepremiera Leszka Balcerowicza (1989-91 i 1997-2000) za pogromcę polskiej gospodarki, który wprowadził kilkusetkrotne podniesienie oprocentowania kredytów w tym już zaciągniętych, co łamało wszelkie zasady funkcjonowania przedsiębiorstw i podstawową zasadę cywilizowanego państwa. Rozbił on zasadę funkcjonowania zjednoczeń, kombinatów, co przy otwarciu rynku narodowego pozbawiło je zdolności rywalizacji z obcymi koncernami i obniżyło cenę ich sprywatyzowania, sprzedaży a nawet likwidacji” [5].
Gdy tylko zapadła decyzja o pospiesznej prywatyzacji branży elektronicznej, globalna firma consultingowa KPMG natychmiast złożyła ofertę doradczą, zawierającą mnóstwo szczegółów, zwykle zawarowanych w kategorii tajemnicy handlowej jeśli nie państwowej. Przedstawiciele “grubej piątki” firm światowych wiedzieli, co u nas robią, w przeciwieństwie do wielu rodzimych decydentów. Potem zaś dla poszczególnych przedsiębiorstw elektronicznych ustalano już tylko – to nie żart, lecz fakt przez dr Ślązaka udokumentowany – grafiki przetrwania.
Los innej rozwojowej do końca lat 80. branży motoryzacyjnej dokumentuje wyliczenie z “Samozagłady…”: FSM warta była przed prywatyzacją 3 mld dolarów. Później trzy powstałe z niej firmy włoskie oceniono na równowartość 75 tys dol.
Nie bez racji wypomina autor Mateuszowi Morawieckiemu: “(..) premier rządu w kwietniu 2019 roku wizytując firmę Tip-Topol w Polskiej Wsi w województwie wielkopolskim wychwalał ją, że jej działalność to dobry dowód na to, jak dobrze radzi sobie branża motoryzacyjna. Firma ta zatrudnia 250 osób i produkuje membrany, ciężarki do wyważania oraz miechy do samochodów osobowych, autobusów i samochodów dostawczych. Przed wojną produkowali to nawet rzemieślnicy. To ma być dowód na nowoczesność polskiej branży motoryzacyjnej (..)” [6]
Więcej niż biała księga
Znamy los FSO i FSM, także Ursusa, co do którego ostatnią próbę ratowania marki storpedowały obecne władze. Także Kasprzaka, Pafawagu czy ZWUT-u. Atutem niezwykłym w tego typu pracy okazuje się obszerna dokumentacja fotograficzna, pokazująca ruiny dających kiedyś pracę fabryk.
Prywatyzacja miała zmieniać strukturę własności, co zwłaszcza stawało się priorytetem w okresie liberalnych rządów, ale też dostarczać budżetowi środków finansowych, co dominowało, gdy rządzili postkomuniści ale i AWS. Przesądziło to o podejściu do sreber rodowych. Problem nie sprowadza się wyłącznie jednak do własnościowych przekształceń. Ślązak akcentuje, że firmy zagraniczne nie wykazują zysków w Polsce. Ponad połowa z nich nie płaci u nas podatków. Za to rodzimi przedsiębiorcy nie mają co liczyć na podobne preferencje.
To więcej niż biała księga. I nie tylko raport (ten zresztą o prywatyzacji w Polsce dr Ślązak ogłosił już wcześniej). Bez “Samozagłady polskiej gospodarki” trudno wyobrazić sobie poważną dyskusję nie tylko o przeszłości ale i jutrze Polski. Tym bardziej, że – o czym była już mowa – czasu ani celu transformacji wciąż nie określono.
[1] Ryszard Ślązak. Samozagłada polskiej gospodarki 1989-2016 (lektura dla każdego rodaka). Wyd. Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego. Warszawa 2021, s. 582-583
[2] ibidem, s. 619
[3] Jacek Tittenbrun. Upadek socjalizmu realnego w Polsce. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1992, s. 142-143
[4] Janusz Majcherek. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej 1989-99. Presspublica, Warszawa 1999, s. 79
[5] Ryszard Ślązak. Samozagłada polskiej gospodarki… op cit, s. 179
[6] ibidem, s. 625
Książka powinna być lekturą obowiązkową dla każdego kandydata na polityka.