O roli diabła w kampanii wyborczej
Wszystkie demony tej kampanii uosabia Roman Giertych jako kandydat Platformy Obywatelskiej do Sejmu z ostatniego miejsca w obcym mu Świętokrzyskiem. Szanse obu stron są jednak równe, bo i mieszkańcy tam go nie znają. Dawny wódz wszechpolaków powalczy o mandat ze wsparciem “Gazety Wyborczej” i TVN nieodmiennie broniących demokracji, co czynią zgodnie pomimo przeciwstawnego rodowodu (Adam Michnik gazetę zbudował wokół podziemnego “Tygodnika Mazowsze” zaś stację z Augustówki stworzył Mariusz Walter rekomendowany przez Jerzego Urbana do zespołu przy Czesławie Kiszczaku). Jeszcze niedawno kolegę Giertycha ze środowisk wszechpolskich, wtedy prezesa TVP, dalece przyzwoitszego niż obecny (żeby było jeszcze śmieszniej, poprzednim pozostawał brat zastępcy Michnika, Jarosława, Jacek Kurski) – Piotra Farfała tytułowała Agnieszka Kublik na łamach “Wyborczej” z monotonnie histeryczną obsesyjnością faszystą. Pomimo, że pozostawał bez porównania bardziej od Giertycha umiarkowany.
To ostatnie pojęcie okazuje się zresztą w odniesieniu do familii Giertychów względne, skoro tato mecenasa, prof. Maciej Giertych właśnie w imię cnoty umiarkowania zgodził się zostać doradcą gen. Wojciecha Jaruzelskiego zaś dziadek Jędrzej w publicystyce i publicznych wystąpieniach z podobnych przyczyn uznawał radykalną w swoim przekonaniu Solidarność za wrogą Polsce ekspozyturę żydowsko-masońską. Lubujące się w wypominaniu dzieciom domniemanych błędów rodziców media (pamiętamy jak TVN z “Wyborczą” rozjeżdżały Mateusza Morawieckiego za ekscentryczne poglądy jego ojca Kornela, bohatera dawnej opozycji, dotyczące Rosji, biorące się bardziej z empatii niż sympatii) wezmą ten bagaż na własne plecy. Im zresztą wolno premiera atakować za wypowiedzi ojca, to innym zabrania się przypominania Adamowi Michnikowi nieprawości jego przyrodniego brata Stefana, który odegrał paskudną rolę w wymiarze sprawiedliwości z lat 50, jeśli się eufemizmem posłużyć.
Eksces z Giertychem jako dżokerem z Puszczy Jodłowej nie okazuje się jedynym odjechanym – jak mawia młodsze pokolenie – pomysłem selekcjonerskim Donalda Tuska.
Michał Kołodziejczak radykalizmu nie ukrywa. Łatwiej idzie mu organizowanie blokad niż negocjacje polityczne. W wielu sprawach miał zresztą rację, jak wówczas, gdy zmagał z pisowską nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, która zezwolić miała bojówkarzom radykalnych pozarządowych organizacji ekologicznych na wkraczanie do domostw i gospodarstw. Tyle, że o cele podobne dawało się walczyć metodami bez porównania łagodniejszymi a przy tym skutecznymi, skoro pomysł PiS utrącono. W innym lepszym stylu przyczynił się do tego Komitet Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt zorganizowany wówczas przez Dariusza Grabowskiego i prowadzący pokojowy marsz na parlament, w trakcie którego nawet brzydkich słów nie skandowano, co akurat na demonstracjach oświeconej KO (jak niedawno 4 czerwca) zdarza się nagminnie.
Potem Kołodziejczak wystawiał przed Sejmem głowy kapusty z powtykanymi w nie wizytówkami z nazwiskami parlamentarzystów, co sławetną “piątkę Kaczyńskiego” wsparli. Napiętnowano w ten sposób także posłów – i posłanki – Koalicji Obywatelskiej. Tuskowi to jednak teraz nie przeszkadza. Znalazł młotek na PiS. Chociaż jako polityk roztropny wie, że mu to głosów na wsi nie przysporzy, bo rolnicy ruch Kołodziejczaka – wcześniej negocjującego z PSL i Hołownią – odebrali jako zdradę a nie transfer.
Lista lektur a listy wyborcze
Czy diabelski ogon zwykle chwostem gwarowo zwany stanie się jednym z symboli kolejnej kampanii wyborczej?
Jakże jednak dziać się może inaczej, skoro teraz to Giertych, dawny wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, bronić ma demokracji w Polsce nie tyle przed PiS, bo polityk z niego taki, jak kiedyś z angielskiego Jana Bez Ziemi król – a “Roman bez partii” podobnie jak ukuty niegdyś przez Zygmunta Wrzodaka “koniowaty” to jeden z nielicznych przydomków eks- lidera dających się w druku przytoczyć – w każdym razie młodszy z Giertychów za słaby na walkę z rządzącymi ma tejże demokracji bronić przed świętym młodziankiem Szymonem Hołownią oraz doktorem Władysławem Kosiniak-Kamyszem tudzież innymi konkurentami partii Donalda Tuska do żłobu. Nieważne, że przed niespełna kilkunastu laty Roman Giertych jako minister edukacji przymierzał się do usunięcia z listy lektur szkolnych Witolda Gombrowicza a nawet zastąpienia go komunistycznym kolaborantem Janem Dobraczyńskim, co nie wzbudziło zachwytu nawet u Kaczyńskiego, który – zapewne w odróżnieniu od własnego zastępcy – przynajmniej “Ferdydurke” przeczytał.
Istotne, że przewodniczący Platformy Obywatelskiej układając listy spłaca długi całkiem prywatne a Giertych to wprawdzie prawnik nietęgi ale jednak adwokat rodziny Tusków. Kiedy diabeł chce kogoś doświadczyć, to mu rozum odbiera.
Spotkało to nieuchronnie PO-wskich selekcjonerów, skoro zanim wypromowali mecenasa od siedmiu boleści w nowej roli Sowizdrzała Świętokrzyskiego – najpierw utrącili sejmową kandydaturę Joanny Fabisiak, jednej z najpracowitszych posłanek, znanej z działalności opozycyjnej i dobroczynnej na długo przed 1989 rokiem. Zaszkodziły jej twarde poglądy w kwestii zakazu aborcji, całkiem zresztą tożsame z przekonaniami znacznej części elektoratu KO, bo takim skrótem Platforma się dziś posługuje, choć Koalicję Obywatelską zawarła poniekąd sama ze sobą czyli podobnie jak PiS zbudował wirtualną Zjednoczoną Prawicę. Zaś Fabisiak zasiądzie pewnie w przyszłym Sejmie, skoro kandydowanie ze stolicy gdzie pozostaje bardzo popularna zaproponowała jej Trzecia Droga.
KO-wcy jak z “Rejsu”
Gdy śledzi się, co wyprawiają selekcjonerzy list KO, nie sposób nie przywołać kultowego tekstu z listy dialogowej “Rejsu” Marka Piwowskiego:
– Bo w toalecie ktoś napisał: głupi KO-wiec.
List PiS-u jeszcze nie znamy, ale z tego, co wiemy nieoficjalnie, znajdzie się na nich pozujący na diabła wcielonego DominikTarczyński, który “dla funu” poświęci nawet swoją karierę i apanaże eurodeputowanego. Póki zasiadał w polskim Sejmie a nie w Strasburgu, trudno byłoby wskazać awanturę, która by się tu odbyła… bez jego udziału, z przepychankami włącznie. Stał się postrachem nawet kolegów z pisowskich ław, bo nigdy nie dało się przewidzieć, jaki numer wykręci. Teraz powróci. To zresztą harcownik tylko. Wyróżnia się tym, że w środkach nie przebiera. Żeby zaś sejmowej czy ściślej kampanijnej demonologii nie ograniczyć tylko do męskiego jej aspektu, warto przywołać znane z sali obrad zachowania posłanki Joanny Lichockiej PiS. Nic nie wskazuje na to żeby – jak mówią politycy w swoim szpetnym slangu – “miejsce biorące” miało ją w tym roku ominąć, chociaż przezywana też nieładnie “polską Ciccioliną” przeszła niechlubnie do historii parlamentu za sprawą obelżywego gestu wystawienia palca, jaki wykonała w sali obrad po głosowaniu. Ponieważ dotyczyło ono przekierowania środków budżetowych z propagandowej pisowskiej TVP na onkologię a wniosek został odrzucony – zinterpretowano to jako naigrywanie się z chorych na raka. A to już istne diabelstwo. I dowód, że dla klasy politycznej nie ma nic świętego. O czym przekonaliśmy się także w trakcie dyskusji o reakcji Sejmu na materiał TVN zniesławiający postać Jana Pawła II.
Nawet to nie wyczerpuje jednak roli diabła w polskich kampaniach wyborczych.
Przy czym rzecz wydaje się starsza niż odrodzenie parlamentaryzmu po latach niewoli.
Zaświadczał o tym sam Czesław Miłosz. Nawiązując do polskiego dramatu narodowego stwierdzał w “Ogrodzie nauk”: “w demonologii “Dziadów” bajka włożona w usta Żegoty ma szczególne miejsce: wyraża podstawową prawdę optymizmu. Adam nie wie, co zrobić z ziarnem – to ziarno symbolicznie oznacza wiarę i wolność. Dopiero wmieszanie się diabła pokazuje, jak jest cenne i jaki z niego użytek. Czyżby więc występowała tutaj, jak u Goethego, “ta siła, która pragnie zła, a zawsze dobro działa”? Niezupełnie (..). Tekst sięga głęboko w tę warstwę, gdzie kształtują się zbiorowe odruchy pokoleń, i jest polityczny w sensie najpoważniejszym, bo wskazuje, skąd brała się odporność Polaków na gwałt zaborców: z przekonania, że diabeł zawsze działa na swoją szkodę. W istocie każdy, kto chce rządzić w Polsce, powinien ten tekst umieć na pamięć i przemyśleć go gruntownie, jeśli chce uniknąć przegranej. Bo zawsze wystarczało, żeby władcy – czy obcy, czy swojskiego chowu – przyprawili sobie rogi i ogony, a nikt już nie miał wątpliwości, że klęska ich jest nieuchronna. Dekady, które upłynęły od wybuchu II wojny światowej, przyświadczają o tym dobitnie” [1]. Miłosz pisał te słowa w 1979 roku.
O pozytywnej roli diabła i jego świty w trudnym momencie historii dowiedzieliśmy się z “Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. W najnowszej literaturze polskiej nawiązała do niego Maria Nurowska w swoich “Dziesięciu godzinach” relacjonująca, jak we współczesnej Warszawie Woland i jego świta dzielnie wspierają prawniczkę, która postanawia wypuścić na wolność wbrew naciskom PiS pomawianego o drobną korupcję Józefa Piniora, występującego w książce – chociaż to powieść – pod własnym nazwiskiem. Sprawa Piniora, bohatera podziemia, przez ręce którego przeszło legendarne 80 milionów regionu dolnośląskiego Solidarności uratowanych przed stanem wojennym i bezpieką, bo dzięki ludziom dobrej woli zostały zawczasu wypłacone z banku i ukryte (co stało się też osnową filmu reż. Waldemara Krzystka) pozostaje plamą na honorze nowej Polski: to naprawdę diabelska intryga.
Czarna lista i lista płac
Pierwszym chronologicznie skojarzeniem dotyczącym stałej obecności diabelskiego pierwiastka w gmachu pod kopułą przy Wiejskiej okazuje się jednak Jan Rokita, który po drugiej i na razie ostatniej kadencji postkomunistów u władzy (2001-5) kiedy to odegrał skutecznie inkwizytorską rolę w komisji badającej aferę Lwa Rywina miał poprowadzić Platformę Obywatelską do podwójnego zwycięstwa. Jednak to za sprawą arogancji niedoszłego “premiera z Krakowa” co uwielbiał pozować na wszechwiedzącego zarówno on sam jak mierzący wtedy w prezydenturę Donald Tusk musieli obejść się smakiem. Rokita zaś, z nazwiska ludowy diabeł-szlachciura z bagien pod Łęczycą zakończył karierę tyleż zabawnie co niechlubnie pamiętną awanturą o to, w której klasie samolotu Lufthansy wisieć ma płaszcz byłego już przewodniczącego.
– Niemcy mnie biją – skarżył się wtedy zneutralizowany siłą przez obsługę Rokita, co miała okazję usłyszeć później i ocenić po swojemu cała Polska.
Źle jednak z nimi nie miał. Gdy jedni Niemcy, z towarzystwa lotniczego Lufthansa wciągnęli go na listę klientów, których nie obsługują, inni, z medialnego koncernu Springera – na listę płac. Został tam komentatorem – choć pióro ma ciężkie – za równowartość ładnych kilku średnich krajowych. Wylądował więc na niemieckim żołdzie, jak rzecz określali jego konserwatywni przecież wyborcy, bo tę właśnie flankę najpierw w Unii Demokratycznej, potem w AWS, wreszcie zaś w Platformie Obywatelskiej Jan Rokita reprezentował. Diabelska alternatywa – tak można jego wybór określić. Nie okazał się on zresztą trwały, podobnie jak przekonania Rokity. Wbrew buńczucznym zapowiedziom Springera opłacający eks posła “Dziennik” nie stał się polskim odpowiednikiem “Die Welt” lecz najgłośniejszą zapewne plajtą na rodzimym rynku prasowym.
Do samolotów nie miał też szczęścia Marek Kuchciński, który znów dostanie “jedynkę” do Sejmu w jednym z podkarpackich okręgów z listy PiS chociaż jako marszałek tej Izby musiał ustąpić, gdy okazało się, że zyskał ksywę “awiatora” z powodu notorycznego zabierania na pokład samolotu chętnych z kręgu znajomych i rodziny: była to podwózka na koszt podatnika, kolejna diabelska historia.
Wtedy było jeszcze śmiesznie. Teraz – z bojówkarzami i wszechpolakami na listach oświeconej i europejskiej koalicji i recydywistami zgorszenia w gronie kandydatów PiS – zaczyna być strasznie. Zaś również poczucie humoru wyborców może się z czasem wyczerpać.
[1] Czesław Miłosz. Ogród nauk. KUL, Lublin 1986, s. 154