Amerykańska telewizja CNN powiadomiła, że Stany Zjednoczone rozważają w razie dalszego niekorzystnego dla Ukrainy rozwoju sytuacji utworzenie w Polsce ukraińskich władz na uchodźstwie. Opierać się miał przed tym sam prezydent Wołodymyr Zełenski. Stacja nie sprecyzowała w jakim stopniu zaawansowane są uzgodnienia w tej sprawie z suwerennym przecież polskim rządem i prezydentem.

Pozostaje pytanie, czy Waszyngton aby nie za wiele wymaga od swojego – jak podkreślano za rządów poprzedniego prezydenta Donalda Trumpa – najlepszego sojusznika. W sytuacji, kiedy zwykli ludzie w Polsce, pomagając wygnanym przez wojnę z ojczyzny Ukraińcom, uratowali honor zachodniej wspólnoty demokratycznej, której przywódcy czynili aspirującym do niej obywatelom ze Wschodu fałszywe nadzieje.

Odruchy serca Polaków łagodzą skutki ludzkich tragedii, nie zastąpią jednak decyzji liderów wolnego świata.    

Polska dźwiga na sobie już teraz główny ciężar akcji przyjmowania uchodźców nie tylko z terenów objętych walkami, ale również pragnących uprzedzić sytuację, kiedy wojna do nich dotrze. Freddy Gray ze “Spectatora” uważa, że Polska już teraz odgrywa rolę “mocarstwa humanitarnego”. Dziennikarz brytyjski ubolewa zarazem, że dla zachodnich mediów pomoc udzielana przez nas Ukraińcom to temat mniej ciekawy, niż wcześniejszy sprzeciw Polaków wobec przyjmowania fałszywych imigrantów, podsyłanych nam przez białoruski reżim Aleksandra Łukaszenki. Z kolei opiniotwórczy “Frankfurter Allgemeine Zeitung” wskazuje, że Polska odegra główną rolę jako schronienie dla uchodzących z Ukrainy. Podkreśla tradycyjną sympatię Polaków dla Ukraińców, chociaż na żadne sondaże się nie powołuje.   

Cieszyć się wypada, że świat docenia naszą rolę w regionie, lepiej jednak byłoby, żeby zachodni przywódcy wyznaczali ją nam za naszą pełną wiedzą i zgodą.

Pomoc humanitarna pozostaje zrozumiałym odruchem, nawiązującym do tradycji staropolskiej gościnności. Wynika nie z nagle obudzonego żywiołowego zainteresowania polskiego społeczeństwa polityką zagraniczną, lecz współczucia dla ludzkiej krzywdy, poczucia wspólnoty i empatii. 

Pomagajacy uchodźcom Polacy w znacznej mierze nadrabiają tym samym zaniechania ich własnego rządu ale również sterników zamożnych państw Zachodu – tyle, że nie taka jest motywacja ich działań. 

Przyjmowanie uchodźców do własnych domów, bezpłatne przewożenie ich, odstępowanie im artykułów codziennego użytku czy wreszcie urastających do rangi wzruszającego symbolu utrwalonych w przekazach fotoreporterskich i telewizyjnych wózków dziecięcych – to odruch serca a nie niczyja kalkulacja. 

Podobnie jak w wypadku walki z pandemią działania zwykłych ludzi wyprzedziły opieszałą władzę. Z czasem jednak ta druga okazuje się zmuszona instytucjonalnie je wesprzeć, co już znajduje wyraz w pracach nad ustawą pomocową. Jakością swoją odbiegają one rażąco od tego, co robią już zwykli ludzie. Bez ceregieli, biurokracji i ceremonii.       

Gratyfikacje przewidziane w ustawach dla tych, którzy uchodźców z Ukrainy do domów przyjmują nie są zapłatą, lecz dowodem, że państwo o nich pamięta. Nikt nie zaprosi przecież gościa ze Wschodu dla 1200 zł miesięcznie, podobnie jak polskie rodziny nie decydowały się na dziecko dla świadczenia 500plus. Rolą polityki społecznej państwa – przy czym, że powinno ono ją prowadzić, na to zapewne po dwóch latach pandemii się godzimy – pozostaje honorowanie postaw, jakie w przekonaniu jego sterników warte są wzmocnienia i poparcia. Tylko tyle i aż tyle.

Pomoc uchodźcom podobnie jak trwająca walka z pandemią wykazały zarówno siłę polskiej społecznej wspólnoty, jak słabość decydentów i urzędników. Podobnie działo się wcześniej w trakcie klęsk żywiołowych (zwłaszcza powodzi stulecia) oraz szerokich akcji dobrocznynnych od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy po Szlachetną Paczkę.

W kuluarach posiedzenia sejmowej komisji słyszę, że Niemcy gotowi są przyjąć 200 tys. uchodźców z Ukrainy. Sam Berlin – 50 tys. Tyle, że do Polski od początku konfliktu już ich zawitało 1,2 mln. Doliczyć ich trzeba do nawet 4 mln Ukraińców, którzy uprzednio już przyjechali do nas za chlebem i w istniejącej sytuacji oczywiście do ojczyzny nie powrócą. 

Niemka Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej,  podczas wizyty w Bukareszcie zapowiedziała przeznaczenie 0,5 mld euro ze wspólnotowego budżetu na pomoc uciekinierom z Ukrainy. Jednak tego, żeby środki te w ślad za uchodźcami trafiły do Polski, a nie do jej ojczyzny na jakieś nowe kursy bukieciarstwa czy inne gusła, które zamożne organizacje pomocowe zwykły fundować podopiecznym, dopilnować już muszą polscy politycy. 

Podobnie Anthony Blinken, sekretarz stanu USA czyli amerykański odpowiednik ministra spraw zagranicznych, obiecał przeznaczenie na pomoc dla uciekających przed wojną 2,75 mld dol (o przyznanie takiej kwoty prezydent Joe Biden wystąpił do Kongresu), które jak się wyraził, trafić mają do Polski i na Ukrainę. Znowu rzeczą polityków pozostaje zadbać, żeby środki te nie wzbogaciły i tak zamożnych tamtejszych oligarchów, ale posłużyły u nas ludziom wygnanym z własnych domów na Wschodzie. 

W ostatnich dwóch tygodniach, odkąd o świcie 24 lutego prezydent Rosji Władimir Putin rozpoczął gorącą wojnę przeciw Ukrainie, Polacy licznie demonstrowali swoje oburzenie przed ambasadą rosyjską i poparcie pod ukraińską. Nie będą też przecież się gromadzić przed placówkami dyplomatycznymi najpotężniejszych państw zachodnich, żeby przeznaczyły godziwe środki na wsparcie operacji humanitarnej w Polsce. Nacisk, aby tak stało się rzeczywiście, wywrzeć muszą politycy, których wybraliśmy. Bo za to oni z kolei co miesiąc biorą pieniądze. Rolą decydentów i urzędników pozostaje wsparcie zrozumiałego odruchu społecznego, który zyskał nam uznanie reszty wolnego świata. Jednak z własnych doświadczeń, zwłaszcza tego sprzed czterdziestu lat, pamiętamy, że zbyt często z tamtej strony piękne słowa zastępowały rzeczywistość a budzone pochopnie nadzieje dogasały pod ciężarem dyplomatycznych kompromisów. Pomoc humanitarna ratuje dobre imię zjednoczonej Europy i wspólnoty atlantyckiej. Jednak nie zastąpi decyzji polityków, do których zostali powołani. Łagodzenie następstw przybliża odwrócenie zła, ale go zastąpi działań, które mogłyby je powstrzymać. Polska wspólnota swoimi solidarnymi reakcjami dała godny naśladowania przykład nie tylko politykom z własnego kraju. Może nawet ich zawstydziła. Zobaczymy, w jakim stopniu z tej lekcji skorzystają.     

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 3.7 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here