Viktor Orbán prowadzi politykę “społeczeństwa opartego na pracy”. Przybrała ona postać ustrojowego „systemu narodowej współpracy”, który parlament uchwalił jako nowy system polityczno-gospodarczy, którego filarami są „praca, dom, rodzina, zdrowie i porządek”. Praca znalazła się w nim na pierwszym miejscu.
Ideą przewodnią Orbána jest budowa opartego na pracy i oszczędności („workfare”) społeczeństwa, w którym krajowe oszczędności mają zastąpić uzależnienie od zewnętrznego finansowania („debtfare”). Opiera się ono na dążeniu do pełnego zatrudnienia i przywróceniu do aktywności zawodowej szerokich grup społecznych zmarginalizowanych w czasie postkomunistycznej transformacji. Orbán przeciwstawił się modelowi liberalnemu, gdzie bezrobocie jest niezbędnym elementem gospodarki, pierwszeństwo w dostępie do pracy mają najzdolniejsi, a uruchamianie miejsc pracy dla pozostałych podnosi koszt produkcji i spowalnia rozwój.
„Zdecydowaliśmy, że Węgry uczynimy krajem, w którym powodzi się tym, którzy wstają rano i pracują na wszystkie swoje potrzeby”.
To polityk konsekwentny, więc jego podstawowym celem politycznym było stworzenie miliona miejsc pracy. I to miejsc pracy dla Węgrów.
Mieli oni bowiem ciężkie przeżycia z niedawnej historii. Transformacja ustrojowa, tak dobrze oceniana przez międzynarodowe organizacje, dla Węgrów była katastrofą. W pierwszym dziesięcioleciu XXI w. nastąpiło skurczenie się klasy średniej i polaryzacja społeczeństwa. Spadła liczba pracowników przemysłu, osób prowadzących własną działalność gospodarczą, zwiększyła się liczba pracowników niewykwalifikowanych, których na dodatek zastępowały osoby z wyższym wykształceniem, nie mogące znaleźć pracy na miarę swoich kwalifikacji, często nawet zasilające szeregi bezrobotnych. Viktor Orbán określił to dosadnie:
„Kraj był na krawędzi bankructwa. Sprzedano i skradziono wszystko to, co było gęstsze od powietrza”.
Doprowadziło to do sytuacji, w której 72% Węgrów uważało, że żyją gorzej niż za komunizmu (35% Polaków miało takie zdanie), a tylko 8% stwierdzało, że żyje się im lepiej (47% Polaków). Trudno się takim opiniom dziwić, gdy płaca pracownika przez 40 lat zwiększyła swoją siłę nabywczą zaledwie o 28%, a PKB na przeciętnego Węgra wzrósł aż trzykrotnie. Corocznie z kraju wypływały dochody z zagranicznych inwestycji rzędu 5 − 7% PKB – więcej niż wydatki budżetu na oświatę i zdrowie. Więc był to “sukces gospodarki” oparty na degradacji społecznej.
Po tym szoku lat 90-tych, gdy zlikwidowano 30% miejsc pracy (1,5 miliona), wysokiej fali emigracji i stopie bezrobocia, Węgry miały bardzo niski poziom aktywności zawodowej − wynosił 55% i był najniższy w Europie. Całe grupy społeczne odsunięte na margines życia społecznego, postanowiono zmobilizować zawodowo, obniżając z jednej strony pomoc dla bezrobotnych, z drugiej oferując pracę, nawet jeśli były to roboty publiczne (np. budowa płotu granicznego chroniącego przed zalewem uchodźców). Dawały one pracę aż 200 tysiącom osób (5% pracujących) i początkowo były jedynym źródłem wzrostu zatrudnienia. Rząd, wzorując się na Chinach, stawia sobie ambitny cel 85-procentowej aktywności zawodowej społeczeństwa.
Polityka Orbána wbrew pozorom nie jest jednak nastawiona na obronę praw pracowniczych − nowy kodeks pracy uczynił węgierski rynek jednym z najbardziej elastycznych w Europie. Ograniczono uprawnienia związków zawodowych, wprowadzono zaostrzone przepisy o wcześniejszych emeryturach, bardzo krótkie (3-miesięczne) okresy pomocy dla bezrobotnych. Przeprowadzono reformę szkolnictwa, wprowadzając system scentralizowany, wyrównujący szanse dla prowincji, i zwiększając udział kształcenia zawodowego (na Węgrzech wynosił 20%, gdy w Austrii, Niemczech i Szwajcarii 75%).
„Zatrzymamy spadek liczby ludności. Każdy, kto chce pracować w kraju, znajdzie tu pracę”.
Polityka ta odniosła sukces, powstają miejsca pracy, płace rosną bardzo szybko (w ostatnich latach wzrost płac realnych jest dwucyfrowy). Osiągnięto to przez aktywną politykę państwa tworzenia miejsc pracy, podnoszenia płacy minimalnej i aktywizacji zawodowej szerokich grup społecznych, zmarginalizowanych przez transformację ustrojową. Nie otwierano także rynku na pracowników zza granicy, jedynie umożliwiano przyjazdy zarobkowe mniejszościom węgierskim poza granicami kraju, gdyż nadano im obywatelstwo węgierskie.
Jednak efektem takiej polityki jest też brak rąk do pracy, co w pewnym momencie staje się blokadą gospodarki. Co wtedy zrobić? Przed takim dylematem stanął niedawno rząd Viktora Orbána. Sprowadzić pracowników zza granicy (jak u nas Ukraińców) czy dać możliwość Węgrom dłużej pracować? Zdecydowano się utrzymać trend zwiększania ilość dobrze płatnych miejsc pracy, głównie napędzanych przez zagraniczne inwestycje. Dano możliwość dłużej pracować tym, którzy chcą tego. Znowelizowano kodeks pracy, zwiększając górny limit nadliczbowych godzin pracy, uelastyczniając także i wydłużając okres rozliczeń nadgodzin.
Reakcja zachodu i węgierskiej opozycji była zaskakująca. Postulaty liberalizujące kodeks pracy, których wprowadzaniu zachód kibicuje na całym świecie, nagle w wykonaniu Orbána stały się czymś strasznym. Nowe prawo nazwano “ustawą niewolniczą” i przez kilka dni organizowano protesty przeciwko niej. Cieszyły się one ogromnym poparciem zachodniej prasy, choć brały w nich udział nie owe “poszkodowane” miliony pracowników, a kilka tysięcy polityków i aktywistów opozycyjnych.
Powód jest oczywisty. Głównymi postulatorami napływu imigracji zarobkowej są oczywiście zagraniczni inwestorzy. To oni chcą jak najtańszych pracowników. Deutsche Welle opisuje sytuację jednej z francuskich inwestycji na Węgrzech, Axon’ Cable, węgierskiej spółki córki francuskiego koncernu HEF. “Jeszcze w 2011 na nasze ogłoszenie zgłaszało się od 50 do 100 zainteresowanych osób – mówi menedżer firmy. W tym roku chciał zatrudnić trzech nowych pracowników, ale zgłosiło się tylko sześciu kandydatów. Trzech kręciło nosem na zarobki. Trzech pozostałych zatrudniłem, bo nie miałam żadnego wyboru – uskarża się.”
Efekt takiej sytuacji jest dla firm niekorzystny – zarobki na Węgrzech dalej rosną i z tego względu marże zysku się kurczą. I dlatego Deutsche Welle pisała o tym z żalem: “Węgrom nie udało się przekształcić w atrakcyjne źródło taniej i elastycznej siły roboczej z zagranicy, jak np. Polska czy Ukraina.”
Temat Tygodnia: Ukraińscy pracownicy w Polsce
- Grabowski: Ukrainiec szuka pracy w Polsce – cieszyć się czy bać?
- Szczęśniak: Orbán walczy o miejsca pracy dla Węgrów
- Cezary Mech: ukrainizacja rynku pracy zabija wzrost płac Polaków
- Ukraińscy pracownicy w Polsce – co wiemy
- Polska przyjęła najwięcej imigrantów
- Mit? Polska dopłaca do pracy Ukraińców?
[Total_Soft_Poll id=”7″]