Afera a właściwie cała seria skandali związanych z postacią Daniela Obajtka nabiera wszelkich cech nie kończącej się opowieści. Są w niej klimaty, charakterystyczne dla kina indyjskiego: mityczne siedem pałaców prezesa Orlenu jak siedem legendarnych miast Ciboli w prekolumbijskiej Ameryce. To również historia Nikodema Dyzmy, przedwojennego karierowicza, którego awanse jak wiemy zakończyła propozycja objęcia przez wcześniejszego bezrobotnego funkcji prezesa rady ministrów, na co jeden ze znających jego tajemnicę wybuchnął homeryckim śmiechem, grzebiąc szansę faworyta.
Ostrzał medialny Obajtka również zaczął się z chwilą, gdy wskazano go jako nieoficjalnego kandydata na następcę Mateusza Morawieckiego. Teraz urzędujacy premier może spać spokojnie, wciąż obecny – obok Szymona Hołowni i Andrzeja Dudy – w pierwszej trójce darzonych największym zaufaniem polskich polityków. Za to Obajtek ucieszy się, jeśli utrzyma funkcję prezesa Orlenu.
Pycha nie została jeszcze ukarana. Nie ulega jednak wątpliwości, że niedawny prymus obozu władzy, kupujący za pieniądze zarobione na polskich kierowcach sieć regionalnych gazet od bawarskiego koncernu Passauer Presse, staje się dla promotorów jego szybkiej kariery bardziej balastem niż nadzieją.
Argument patriotyczny, że właśnie doprowadził drogą cywilizowanej transakcji niemożliwej do oprotestowania nawet przez Unię Europejską (skoro koncern z Pasawy chce sprzedać, to ten z Płocka ma prawo kupić, na tym wszak polega wolny rynek) do repolonizacji znacznej części gazet regionalnych łatwo zbić ostrzeżeniem przed możliwością wejścia kapitału rosyjskiego na polski rynek paliw przy okazji operacji łączenia Orlenu z Lotosem.
Status ukochanego dziecka partii, prymusa i laureata Obajtek stracił za sprawą taśm prawdy, nagrań pokrętnych i wulgarnych rozmów o tematyce biznesowej, których jako samorządowiec, a był wtedy wójtem Pcimia, w ogóle nie miał prawa prowadzić. Ustawiły go raczej w pozycji enfant terrible. Przy okazji Polska lokalna, chętnie głosująca na PiS w kolejnych wyborach a przy tym rodzinna i zwykle żywiąca szacunek dla osób starszych usłyszała, jak Obajtek wyraża się o własnym wuju. Prorodzinną postawą wykazał się za to w interesach z bratem leśnikiem, któremu najpierw przekazał działkę gruntową, żeby później ją odebrać po paru latach ze zbudowaną rezydencją za 5 mln zł chociaż brat leśnik zarabiał wtedy 7 tys zł miesięcznie.
Z lotu ptaka…
Specjaliści od dziennikarstwa śledczego zlecali znawcom nieruchomości wycenę jednego z pałaców prezesa na podstawie… zdjęcia wykonanego z lotu ptaka, a ściślej zapewne drona. Śmieszy to trochę, ale okazuje się nieuniknione w sytuacji, gdy minister rolnictwa Grzegorz Puda z całą powagą odmawia udostępnienia występującym o to posłom oświadczenia majątkowego Obajtka (kiedyś był on prezesem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, więc adres to właściwy), bo… jakoby jest tajne. Skoro mówiliśmy, że historia ta ma wiele cech sitcomu, to w tym miejscu wchodzi już śmiech z offu. Jak wiadomo, jawne i dostępne na stronach internetowych deklaracje majątkowe składają w Polsce posłowie i senatorowie, zaczernione są w nich tylko adresy ich mieszkań i domów, a wyłączenie z tej zasady drugorzędnego urzędnika to nieśmieszny żart.
Prawo i Sprawiedliwość odkąd powstało opowiadało się za jawnością majątku wszystkich funkcjonariuszy publicznych. Podczas jednej z kampanijnych konwencji sprzed niespełna dwudziestu lat kandydaci PiS wystawiali do kamer i aparatów wypełnione oświadczenia majątkowe a uwiecznianie tego na potrzeby klipów wyborczych nadzorował wówczas Jacek Kurski, obecny prezes telewizji państwowej.
Błazeństwa Pudy w obronie Obajtka – nawet nie z jego frakcji przecież się wywodzącego – pokazują też, jak Jarosław Kaczyński zgodnie z logiką ludowego powiedzenia wystąpił jesienią ub. r. w roli stryjka zamieniajacego siekierkę na kijek, kiedy to za obronę interesów ekonomicznych wsi zagrożonych przez nowelizację ustawy o ochronie zwierząt odwołał z Ministerstwa Rolnictwa jego pełnokrwistego szefa Jana Krzysztofa Ardanowskiego, zastępując go anemicznym i gotowym podpisać się pod każdym głupstwem Pudą.
…i w porządku dziobania
Holding afer Obajtka, bo nie jest to tylko prosty ich ciąg, nie stanowi jednak dla Kaczyńskiego okazji do ogłoszenia czerwonego alertu.
Wbrew pozorom, ambicjom i propagandzie prezes Orlenu zajmuje odległe miejsce w pisowskim porządku dziobania.
Nie zalicza się do starej gwardii wieloletnich wiernych druhów prezesa partii, jak Marek Suski. Nie jest jego bezpośrednim wychowankiem jak Mariusz Błaszczak. Trudno przypisać mu zdolności polityczne jak bezbłędnemu wykonawcy niezliczonych manewrów szefa PiS wicemarszałkowi Ryszardowi Terleckiemu. Nawet paprotką gabinetową się nie stał jak wykonawczyni polityki społecznej Marlena Maląg ani kwiatkiem do kożucha jak marszałek Elżbieta Witek.
Pnący się mozolnie po kolejnych szczeblach kariery od wójtostwa w Pcimiu poprzez agencję rolną i Energę wprawny arywista nie wie nic o partyjnych tajemnicach Srebrnej, dwóch wieżach ani aferze Telegrafu: gdy wypiętrzyła się ta ostatnia, Obajtek chodził jeszcze do liceum. Prezes nie ma się więc czego bać, gdyby zechciał Obajtka poświęcić.
Łężkowice, Borkówek, Lanckorona, gdzie Obajtek ma więcej niż jedną nieruchomość – na mapę Polski ze stacjami Orlenu da się być może nałożyć tę z pałacami jego prezesa. W sztuce telewizyjnej zwykło się w takiej sytuacji wykorzystywać efekt przenikania.
Na prywatne rezydencje szefa koncernu szły przeróżne dotacje. On sam chętnie je udostępniał i użyczał, nieźle na tym zarabiając. To historia typowa dla naszej części Europy. Viktor Orban, choć sprawuje władzę w kraju cztery razy od naszego mniejszym ma wokół siebie dużo więcej podobnych oligarchów wyhodowanych na państwowym segmencie rodzimego kapitalizmu.
O ratlerkach i buldogach
Obajtek niczym Wanda co nie chciała Niemca wykupił polskie gazety z bawarskiej niewoli, sponsorował gale propisowskich przekaziorów w trakcie których tytuł człowieka wolności przyznawano magister Julii Przyłębskiej żonie tajnego współpracownika SB “Wolfganga”, zatrudniał nawet u siebie zużytych i wypalonych zawodowo propagandystów, których nie chciał już u siebie kapryśny Kurski. Z pozoru robił wszystko, jak należy. Ale popełnił błąd zachłanności. I reklamiarstwa.
Chwilą dla niego przełomową okazało się roztrząsanie przez usłużne media jego kandydatury na premiera. Wkrótce zaczęły się już kolejne fazy jego upadku.
Jak się wydaje, nie doceniliśmy premiera Mateusza Morawieckiego. Przezywany Harry Potterem, banksterem nawet w samym PiS, wreszcie Pinokiem przez opozycję jakby którykolwiek polski polityk od czasu Jana Olszewskiego szczerą prawdę mówił – okazał się graczem twardym i otoczonym specjalistami nie tylko od konferencji prasowych o sukcesach w walce z pandemią w trakcie wzrostu liczby zachorowań.
Przecież to nie posłowie Koalicji Obywatelskiej wytropili wille Obajtka. Ich formacja notuje teraz w sondażach 11 proc, jedną trzecią tego co PiS (marcowy CBOS), o 6 pkt mniej niż Polska 2050 Szymona Hołowni. A przede wszystkim to wynik gorszy, niż uzyskała Platforma w pierwszych wyborach, w jakich wystartowała, w 2001 r. Dziś to margines polityczny. Jazgot ratlerka.
Buldogi zaś walczą pod dywanem, chociaż jeszcze go nie rozerwały. Na drobnicę się nie oglądają. Ktoś roznosił po gazetach nagrania sprzed lat wprawdzie, ale sterylnej jakości.
Jak się wydaje Morawiecki znalazł sojusznika w samym Kaczyńskim, który nie znosi, gdy podwładny publicznie zapowiada awans, który od niego, lidera zależy.
Nie chodzi o typowo pisowskie patologie, żaden lider nie lubi, żeby kto inny stawał się heroldem jego decyzji. Pamiętam jak przed ćwierćwieczem zwykle szczerze życzliwy dziennikarzom Marian Krzaklewski złościł się na mnie w radiu, gdy w “Życiu” Tomasza Wołka ogłosiłem listę zmian rekonstrukcyjnych w AWS-owskiej części rządu Jerzego Buzka. Nie żeby była to nieprawda, ale sam chciał być ich spikerem. Potem zresztą okazały się co do joty prawdziwe.
Sprzeciw Kaczyńskiego wydaje się zrozumiały. Nikt mu nie będzie rządu meblował w sytuacji gdy trwa być może ostatnia kadencja w której rozdaje karty: bo coraz bardziej w ruchach i reakcjach przypomina Leonida Breżniewa z ostatniego okresu, a notowania jego partii w sondażach falują od 29 do 33 proc, co oznacza, że przez ostatnie półtora roku PiS stracił co trzeciego wyborcę. Dlatego beneficjentem ostatnich zawirowań stał się ponownie Morawiecki a nie Obajtek.
Dochodzi do tego jeszcze instynkt samozachowawczy. Jarosław Kaczyński nigdy nie zaliczał się do osób obdarzonych cnotą odwagi, skandowane pod jego willą w każdą rocznicę stanu wojennego “13 grudnia spałeś do południa” nie jest publicystyczną złośliwością lecz trafnym oddaniem prezesowskiej przywary. Rządzący Polską od 5 i pół roku i bezwględnie dzielący ją Kaczyński nie buja dziś w obłokach. Wprost przeciwnie: marzy o miękkim lądowaniu. Bezpiecznym, bo to ceni. Obajtek jest w stanie co najwyżej sobie zapewnić złoty spadochron, za to ten gwarantowany i niezawodny zaoferuje Morawiecki swojemu prezesowi, co przesądza o jego wyższości w tej rozgrywce.
Wszechwładny przez całe lata 90 Borys Jelcyn postawił na Władimira Putina, którego nazwiska próżno szukać w indeksie kompetentnej książki Andrzeja Grajewskiego o rosyjskich służbach “Tarcza i miecz”, wydanej rok przed wywyższeniem KGB-isty z dawnego Leningradu potem w misji w też już nie istniejącej NRD.
Prezydent Jelcyn wyciągnął Putina z odległego szeregu i wypromował na następcę, bo ten dał mu coś więcej niż poczucie bezpieczeństwa: pewny immunitet. Dotrzymał zresztą słowa. Kaczyński jak się wydaje rozumuje podobnie: Morawiecki, być może nawet prezydent po Andrzeju Dudzie a przynajmniej lider silnej opozycji zapewni mu bezkarność. Obajtek jeszcze by go pogrążył, do prezesowskich obciążeń i zaszłości dodał własne, potem być może zostawił na pastwę losu. Wybór wydaje się oczywisty. Poza tym gdy się pochodzi z żoliborskiej inteligencji, parweniusza warto skarcić, nauczyć moresu. A Morawiecki, syn Kornela, autentycznego bohatera opozycji antykomunistycznej oraz niedawny prezes banku z pensją 3,3 mln zł rocznie pozostaje postacią z towarzystwa. Niby też go nagrano, ale raz, gdy jeszcze doradzał Donaldowi Tuskowi. I ładniej wtedy mówił niż Obajtek o rodzonym wuju.
Świat pisowski jest prosty. Prawdziwy prezes jest w nim tylko jeden. Kto się wywyższa ten będzie poniżony, to zapewne jedyna chrześcijańska zasada ściśle przestrzegana na Nowogrodzkiej. To nie pałace ani dotacje zgubiły Obajtka, tylko fakt, że o tak podstawowej prawdzie zapomniał.