Wydarzenia bydgoskie jak określono sprawę pobicia działaczy legalnej wtedy Solidarności w trakcie obrad wojewódzkiej rady narodowej 19 marca 1981 r. stanowiły próbę generalną stanu wojennego jak uznała opozycja albo prowokację przeciwko rządowi gen. Wojciecha Jaruzelskiego, o czym przekonywała władza. Polska znalazła się wtedy o krok od dramatycznego konfliktu. Przewodniczący NSZZ “Solidarność” Lech Wałęsa w ostatniej chwili odwołał strajk generalny, który przy wiosennej pogodzie mógł przynieść więcej ofiar niż późniejsze zdarzenia po 13 grudnia 1981 r. Historycy zwykli podkreślać, że w ich zawodzie “gdybanie” nie ma sensu, wiele jednak wskazuje, że uniknęliśmy wówczas najgorszego.
Przy okazji kryzysu bydgoskiego z marca 1981 r. Lech Wałęsa i doradcy, zawierając porozumienie za pięć dwunasta bez wymaganych upoważnień utorowali drogę podobnemu sposobowi negocjowania zmiany ustrojowej już pod koniec dekady. To druga strona medalu, czytelna w 40 rocznicę wydarzeń.
Wielu okoliczności tego, co wydarzyło się cztery dekady temu w Bydgoszczy wciąż nie poznaliśmy. Zacząć więc trzeba od tego, co bezsporne. Solidarność od pół roku działała legalnie. Rządząca PZPR deklarowała głęboką odnowę. Do Solidarności zapisał się co trzeci z 3 mln członków partii. W lutym 1981 r. po zapomnianym już Józefie Pińkowskim premierem został gen. Wojciech Jaruzelski.
Urzędowanie rozpoczął od apelu o “trzy pracowite miesiące, 90 spokojnych dni”. PZPR pojmowała je jako czas bez strajków i innych protestów. Jednak przed upływem tego terminu w Bydgoszczy, siedzibie Pomorskiego Okręgu Wojskowego, co wydaje się nie pozostawać bez znaczenia – doszło do dramatycznego konfliktu.
I sekretarzem KC PZPR pozostawał jeszcze Stanisław Kania, panicznie obawiający się interwencji radzieckiej przeciwnik rozwiązań siłowych. Dopiero w ponad pół roku później następca Edwarda Gierka oddał swoją funkcję gen. Jaruzelskiemu, który połączył ją z dalszym kierowaniem rządem. W partii komunistycznej narastał nie tylko ferment demokratyczny (“struktury poziome”) ale na przeciwnej jej flance opór przeciw polityce ustępstw wobec Solidarności jak interpretowano rozmowy z nią i zawierane porozumienia. Nieoficjalnie uznawano, że Związek Radziecki popiera liderów partyjnego “betonu” ze Stefanem Olszowskim, Tadeuszem Grabskim i Stanisławem Kociołkiem na czele. Również w wojsku, którym niezmiennie od kilkunastu lat dowodził Jaruzelski nie brakowało zwolenników rozwiązań siłowych, jak gen. Eugeniusz Molczyk. W drugiej połowie marca 1981 r. w Polsce trwały manewry wojsk Układu Warszawskiego.
Z drugiej strony zachowane dokumenty potwierdzają, że władze nigdy nie zaprzestały prac nad planami rozwiązania siłowego, uaktualniano je zarówno w Sierpniu 1980 r. (pertraktując równocześnie ze stoczniowcami) jak w następnych miesiącach.
Jasne, że prowokacja. Nie wiemy tylko, czyja…
Sesja wojewódzkiej rady narodowej w Bydgoszczy 19 marca 1981 r. poświęcona była problemom rolnictwa. Temat pozostawał przedmiotem sporu, bo “Solidarność” RI zwana też czasem “zieloną” – młodsza siostra “pracowniczej” dopiero zabiegała o legalizację. W Bydgoszczy jej działacze zaczęli okupację gmachu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego – “stronnictwa sojuszniczego PZPR” – gdy gospodarze odmówili poparcia dla ich starań.
W sali obrad w urzędzie wojewódzkim obecni byli zarówno jej działacze jak ci z NSZZ “S” w tym przewodniczący Zarządu Regionu Bydgoskiego Jan Rulewski. W związku zaliczano go wtedy do radykałów. Pojawił się też na sesji wicepremier Stanisław Mach. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że chociaż Jaruzelski na czele rządu stać będzie jeszcze przez pięć lat, to Mach po zaledwie siedmiu miesiącach od wydarzeń bydgoskich przestanie być jego zastępcą. I przejdzie na emeryturę w wieku 43 lat.
Edward Beger, przewodniczący wojewódzkiej rady narodowej nagle zakończył jej sesję, choć tematu nie wyczerpano. Wywołało to protesty przedstawicieli Solidarności, którzy nie opuścili sali, do już obecnych 25 osób dołączali kolejni działacze zakładowi, została też na miejscu część oburzonych radnych. Chociaż Lech Wałęsa przez telefon wzywał Rulewskiego, żeby odpuścił – być może został przez kogoś ostrzeżony – ten nie posłuchał. Protestu okupacyjnego nie uchwalono. Jednak nie działo się nic nadzwyczajnego, co mogłoby uzasadniać nagłe użycie siły.
Wieczorem ok. godz. 19 siły porządkowe interweniowały z wyjątkową brutalnością. Atakującej milicji towarzyszyli bijący kogo popadnie cywile.
– Kobiety i Rulewski do środka! – wykrzykiwali stawiający bierny opór związkowcy.
Z tłumu wyciągano jednak wytypowane osoby. Ciężko pobici zostali: przewodniczący regionu Jan Rulewski, 25-letni Mariusz Łabentowicz oraz 69-letni rolnik Michał Bartoszcze, jeden z założycieli NSZZ “S” RI.
Już wkrótce całą Polskę oblepiły plakaty ze zdjęciami posiniaczonych i pokrwawionych ofiar interwencji.
Towarzyszyły im inne: z karykaturami, przedstawiającymi zomowców w pełnym rynsztunku i podpisem: “Meldujemy zakończenie rozmów w Bydgoszczy”.
Na jeszcze innych afiszach napisowi “Pałką od nowa” sekundował realistyczny rysunek milicyjnego “banana” jak na swoje narzędzie pracy zwykli wtedy mówić sami funkcjonariusze.
Pod siedzibami regionów Solidarności już następnego dnia gromadziły się tłumy. Związek przystąpił do najtrudniejszej w swojej historii debaty – o koniecznej odpowiedzi na przemoc władzy.
Tymczasem ta ostatnia rozpuszczała fałszywe pogłoski o śmierci pobitych (na szczęście jednak przeżyli wszyscy) zaś telewizja po dzienniku nadawała wstrząsające reportaże, sugerujące, że to co się stało, stanowiło prowokację ale ze strony Solidarności.
Napięcie narastało. Gdy na 27 marca 1981 r. Związek wyznaczył strajk ostrzegawczy, na ustalone cztery godziny stanęła literalnie cała Polska. Przyłączali się do protestu masowo członkowie PZPR.
Nie wszyscy zaś związkowcy zachowali zimną krew. W trakcie obrad związkowych gremiów przedstawiciele najsilniejszego przynajmniej liczebnie Regionu Śląsko-Dąbrowskiego wręcz sformułowali stanowisko: “strajk generalny (..) z rządem w ogóle nie rozmawiać”. Stanowczością wyróżniał się również poeta Lech Dymarski z Regionu Wielkopolska.
Na odpowiedzialność Lecha Wałęsy
Negocjacje jednak podjęto. W trakcie rozmów ostatniej szansy Wałęsa niemal za pięć dwunasta przystał na ugodę, która pozwoliła uniknąć nie tylko strajku generalnego ale – jak wszystko na to wskazuje – także szykowanego przez władze rozwiązania siłowego. Dogadano się 30 marca 1981 r, już następnego dnia miał zacząć się strajk generalny. W zamierzeniu bezterminowy. Żądano pociągnięcia do odpowiedzialności winnych zbiorowego pobicia w Bydgoszczy.
W telewizji kompromis ogłosił w imieniu “Solidarności” Andrzej Gwiazda. Jak wykazał prof. Jerzy Holzer w książce “Solidarność 1980-1981. Geneza i historia”: “Było to przekroczenie uprawnień udzielonych Krajowemu Komitetowi Strajkowemu przez K[rajową] K[omisję] P[orozumiewawczą], która tę decyzję zastrzegła dla siebie. Inna sprawa, czy takie zastrzeżenie było politycznie sensowne” [1].
Na znak protestu z funkcji rzecznika prasowego Związku ustąpił Karol Modzelewski.
Porozumienie Warszawskie – bo tak je naprędce określono – nie było jednak fanaberią Wałęsy. Zredagowali je wspólnie w al. Ujazdowskich doradcy: ze strony “S” Wiesław Chrzanowski i Bronisław Geremek oraz reprezentujący władzę minister sprawiedliwości Jerzy Bafia i inny partyjny prawnik prof. Sylwester Zawadzki, potem zaś zatwierdzili przewodniczący obu delegacji Lech Wałęsa i Mieczysław F. Rakowski.
“W Warszawie tłum przed budynkiem Urzędu Rady Ministrów, gdzie odbywały się negocjacje, powitał podpisanie oświadczenia entuzjastycznie. Kiedy ukazał się Wałęsa, wiwatowano na jego cześć” – opisywał Jerzy Holzer [2].
Wcześniej przed rozlewem krwi ostrzegał napominający związkowców Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński. Nie wiedziano jeszcze wtedy, że to jego ostatnia misja: odszedł na zawsze w maju 1981 r. W marcu do pomocy w rozmowach oddelegował swego doradcę prof. Romualda Kukołowicza. Mediowali również, już bez poręki prymasa, najbardziej cenieni twórcy w tym Andrzej Wajda i naukowcy jak Aleksander Gieysztor.
Wiosenna pogoda sprzyjała jednak radykałom. Zarówno Lecha Wałęsę w Solidarności jak Mieczysława F. Rakowskiego w PZPR krytykowano za zawarty kompromis. Chociaż dla żadnej ze stron nie był kapitulacją: władza uznała użycie siły w Bydgoszczy za złamanie zasad rozwiązywania konfliktów społecznych, zapowiedziano też prace nad reprezentacją związkową rolników. Rzeczywiście wkrótce zalegalizowano ich związek, chociaż wielką siłą się nie stał. Za to Solidarność znajdowała się w marcu 1981 r. u szczytu potęgi, dopiero później poparcie dla niej spadło jak pokazały sondaże. Przestano też demonstracyjnie nosić na ulicy jej znaczki. Przyczyniły się jednak do tego narastające trudności codzienne zwłaszcza podstawowe braki w zaopatrzeniu, pokazujące, że nadzieje na lepsze życie po Porozumieniach Gdańskich się nie spełniły – nie zaś ustępliwość kierownictwa Związku. Chociaż nie ulega wątpliwości, że sobiepaństwo Wałęsy i arogancja doradców w pełni się już w marcu objawiły, antycypując sposób, w jaki rozegrali oni kolejne negocjacje z komunistami w siedem i osiem lat później, kiedy to przewodniczący nie zwołał nawet Komisji Krajowej Związku, gasił strajki a doradcy wszystko wiedzieli lepiej… Zapewne to w gmachu URM przy Ujazdowskich zrodziła się strategia objawiona później w pertaktacjach w willi MSW w podwarszawskiej Magdalence z udziałem m.in. Lecha kaczyńskiego i Adama Michnika. Stanowiła oczywiste zaprzeczenie ducha i litery Sierpnia 1980 r: transmitowanych na zewnątrz przez radiowęzeł rozmów w stoczniowej sali BHP i umów sygnowanych przed kamerami wielkim długopisem, by wszyscy wiedzieli, że nikt nie cygani…
Radykałowie głosili wprawdzie, że Solidarność nic nie zyskała, podpisując Porozumienie Warszawskie z 30 marca 1981 r. ale łatwo to zbić argumentem, że… obroniła za jego sprawą swoje dalsze istnienie zagrożone przez “wariant siłowy”, którym w trakcie rozmów w URM władza jednoznacznie straszyła.
Osiem i pół… miesiąca
Porozumienie w ostatniej chwili prolongowało legalne działanie Solidarności o jeszcze tylko osiem i pół miesiąca, ale przede wszystkim uratowało Polskę przed diabelską triadą: strajk generalny – stan wojenny – interwencja radziecka (w wypadku niepowodzenia użycia siły przez władze PRL). Ta ostatnia nie pozostawała wtedy zagrożeniem iluzorycznym, skoro jak była już o tym mowa, poparcie dla Solidarności w marcu 1981 r. pozostawało bez porównania wyższe niż pod koniec roku, kiedy to stan wojenny wprowadził ostatecznie Jaruzelski, co pozwala zakładać, że opór przed delegalizacją Związku byłby mocniejszy nie tylko ze względu na bardziej sprzyjającą mu porę roku.
W warunkach ciepłej wiosny możliwość obrony zakładów pracy przed milicją i wojskiem rysowała się zupełnie inaczej niż w mroźnym grudniu 1981 r. Po latach niedoskonałej ale jednak pokojowej zmiany ustrojowej w Polsce zapewne możemy uznać za korzystny fakt, że w marcu 1981 r. nie rozwinął się najgroźniejszy, konfrontacyjny wariant rozwoju sytuacji.
Stawka toczących się dramatycznie rozmów, które poprzedziły zawarte w ich wyniku Porozumienie Warszawskie oddawała paradoks ówczesnej sytuacji: strajkiem generalnym straszyła Solidarność, ale jego uniknięcie pozostawało w interesie Związku, a nie PZPR, szykującej na ten wypadek rozwiązanie siłowe. Jednak interwencji radzieckiej bały się obie strony, dlatego też kompromis zawarto. Wbrew potocznej opinii o gorących głowach Polaków, z jaką spotykamy się często za granicą…
[1] Jerzy Holzer. Solidarność 1980-1981. Geneza i historia. Wyd. Rytm, Warszawa 1986, cz. II, s. 211
[2] Holzer, Solidarność… op. cit, s. 213
Z tłumu wyciągano jednak wytypowane osoby. Ciężko pobici zostali: przewodniczący regionu Jan Rulewski, 25-letni Mariusz Łabentowicz oraz 69-letni rolnik Michał Bartoszcze, jeden z założycieli NSZZ “S” RI.
Już wkrótce całą Polskę oblepiły plakaty ze zdjęciami posiniaczonych i pokrwawionych ofiar interwencji.
NALEŻAŁOBY dodać, że RULEWSKI wyciągnął sobie sztucznego zęba, i tak się dał sfotografować. I nie WKRÓCE, a w KILKA GODZIN jego zdjęcie rozprowadzano po ulicach Warszawy. Sam Rulewski się dziwił jak tego Koledzy z panny S dokonali, w tak szybkim czasie. Gwoli prawdy historycznej na sesję została zaproszona kilkuosobowa delegacja Solidarności ,a przybyło około 30 osób. WTEDY tez byłem oburzony na rząd, ale dzisiaj sądzę, że KOMUŚ zależało na tej rozróbie. c.b.d.o