– W ubiegłym roku rozmawialiśmy o upamiętniającym prof. Witolda Kieżuna – powstańca warszawskiego i zesłańca – muralu, którego jest Pan inicjatorem. Od tego czasu zamierzenie stało się rzeczywistością?
– Osiągnęliśmy efekt. Mural już jest. Został odsłonięty w setną rocznicę urodzin bohatera na Tarczyńskiej 12. To świetne miejsce, niemal w środku Warszawy. Ochota to dzielnica, która podobnie jak Wola stała się symbolem martyrologii, bo jej ludność cywilną Niemcy masowo mordowali od pierwszych dni Powstania Warszawskiego. Władze Ochoty okazały wielką przychylność i życzliwość naszej inicjatywie. Ulica Tarczyńska kojarzy się również z Mironem Białoszewskim, którego “Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” znakomicie oddaje losy cywilnej ludności, podobnie jak biografia Witolda Kieżuna – drogę żołnierza. Może to symboliczne, że sąsiadują ze sobą w naszej pamięci i na tej ulicy. W praktyce działo się tak, że bohaterstwo warszawiaków było zjawiskiem jednolitym i niepodzielnym, można powiedzieć, że cywile i żołnierze jeśli trzeba zamieniali się rolami. Prof. Kieżun zawsze o tym mówił. Cywile wspierali walczących, a sami mogli liczyć na ich pomoc i ochronę. Nikt nikogo nie zdradził. Nie zostawił.
– Zdarza się jednak coś takiego, jak zdrada dotykająca dobrej pamięci o bohaterze? Bo w kwestii upamiętnienia Profesora Kieżuna niestety na happy end za wcześnie: chociaż mural już powstał, to akurat na rocznicę Powstania mamy w księgarniach książkę, w której bohater Armii Krajowej przedstawiony został jako agent? Czy to przypadek?
– Oczywiście miałem inną wizję, że uda się upowszechnić znajomość postaci prof. Witolda Kieżuna jako bohatera, którego można czcić przez cały rok, a nie tylko 1 sierpnia. Bo to nie tylko najdzielniejszy żołnierz Powstania, ale jeden z najwybitniejszych polskich uczonych. Niestety wciąż trzeba jego pamięci bronić, bo on nie może po śmierci tego robić. Dla mnie to postać pomnikowa. Jeśli chodzi o książkę Sławomira Cenckiewicza “Agentura”, to profesor znalazł się tam obok osób bezspornie za agentów uznawanych.
Autor miesza rzeczy prawdziwe i fałszywe, taka jest jego metoda pisarska. “Cenckiewicz, o czym ty właściwie piszesz (..) Natomiast, że ktoś ci nadał tytuł doktora habilitowanego, a nawet stopień doktora, to jest żenada i hańba. Tyle błędów metodologicznych i ten język nielogiczny, z takimi konstrukcjami stylistycznymi, że nie wiem, kto to zrozumie, oraz ewidentnymi błędami merytorycznymi. Ten tekst jest na to dowodem. Niezrozumiały, nielogiczny, z licznymi błędami gramatycznymi i logicznymi, nic dodać, nic ująć” – to jest opinia jednego z użytkowników sieci, pod którą się podpisuję.
– Gdy zerkam na teksty Cenckiewicza, odnoszę wrażenie, że mocno – powiedzmy – hamletyzuje?
– To nie hamletyzowanie, ale konfabulacja, nieuczciwość badawcza, którą wytknął mu Piotr Gontarczyk. Cenckiewicz jest analfabetą ekonomicznym, a próbuje oceniać zasługi profesora w tej dziedzinie. To żenujące. Nieznośne okazuje się to skupianie uwagi na sobie, gdy zarazem rozdaje się bez skrupułów ciosy innym, bez udokumentowania zarzutów. Pisze tekst o tym, jak sam został resortowym wnukiem. Chodzi o to, że jego dziadek był w Urzędzie Bezpieczeństwa. Problem okazuje się poważniejszy: bo dziadek Cenckiewicza należał do komunistycznej organizacji jeszcze przed wojną, co pozostawało równoznaczne z agenturalnością na rzecz Związku Sowieckiego.
Zresztą wiele osób w sieci karci autora: “Co nas obchodzi Pana dziadek”. To, co nazwał Pan z kolei hamletyzowaniem, świadczy o jakimś rozwichrowaniu, nie o rzetelnej metodzie badawczej i podważa wiarygodność historyka co do ocen innych osób. Wiele w nich konfabulacji. Znaczące, że o absolutnej uczciwości prof. Kieżuna przekonany pozostaje prof. Piotr Gontarczyk, który z Cenckiewiczem kiedyś pracował i zna jego metody.
– W Powstaniu Warszawskim Kieżun wykazał się wyjątkową odwagą i charyzmą. W trakcie walk o Pocztę Główną czternastu Niemców mu się poddało. Przy czym Kieżun nie tylko był bohaterem Powstania, ale osobą wyjątkowo dotkliwie prześladowaną po wojnie?
– Zdaniem dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego Jana Ołdakowskiego był najodważniejszym żołnierzem Powstania. Bo nikt poza nim nie zdobył Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i nie awansował zarazem na stopień oficerski w ciągu dwóch miesięcy walk. Po wojnie aresztowany przez NKWD i męczony na Montelupich w Krakowie nie wydał nikogo. Trafił do łagru na pustyni. Chorował na beri-beri, jedną z najgorszych chorób tropikalnych. Dane mu było powrócić do kraju, uczestniczył w destalinizacji banku centralnego i przeprowadził pierwszy inteligencki strajk w Polsce Ludowej, w NBP. Stał się jednym z najwybitniejszych specjalistów od zarządzania w Polsce i na świecie. Ale zakład prakseologii, którym po nowatorsku kierował w Polskiej Akademii Nauk, odebrano mu z inicjatywy organizacji partyjnej. To błąd logiczny jego oskarżycieli, że nie potrafią uzasadnić, skąd te represje, skoro miał być jakoby człowiekiem władzy.
– Dlaczego komuniści mieliby męczyć i nękać osobę, co jak twierdzą domorośli lustratorzy im służyła?
– A przy tym powszechnie znaną i cenioną w świecie, ale próbującą działać w kraju i dla kraju, dopóki uznawał to Profesor za możliwe, co w oczywisty sposób kłóci się z jakąkolwiek naprędce budowaną czarną legendą. Studenci go uwielbiali. Na Uniwersytecie Warszawskim był jednym z najpopularniejszych wykładowców.
– Szanowano Kieżuna zarówno w kraju, jak za granicą, za dorobek naukowy, ale i niezłomny charakter?
– Prof. Witold Kieżun promował nowoczesne metody zarządzania w Polsce. Wydał książkę Petera Druckera z własną przedmową, adoptował na grunt polski myśl noblisty i guru zarządzania Herberta Simona. Pomagał wolnemu światu rozwalić system komunistyczny. Z Polski wyjechał, gdy zaczęło mu po raz kolejny grozić niebezpieczeństwo. To postać charyzmatyczna, skoro zdarzało się, że na spotkania z nim w Stanach Zjednoczonych przychodziły po stanie wojennym nawet tysiące uczestników. Opowiadał im o Solidarności, wzbudzał entuzjazm. Pracował nad tworzeniem nowoczesnej administracji w położonym pośrodku Afryki Burundi, dla rządu Kanady i ONZ, wykładał w Montrealu, jednak najwięcej zrobił dla Polski. Gdy Katolicki Uniwersytet Lubelski w latach 70. miał kłopoty, to prof. Kieżun okazał się tym mężem zaufania, za sprawą którego skuteczna pomoc nadeszła. Nie tylko w rocznicę Powstania powinniśmy o tym pamiętać. Jego myśl warto dzisiaj przybliżać i przypominać.
W wydarzeniach ostatnich paru dekad Witold Kieżun, maturzysta z 1939 r. w warszawskiej “Poniatówce” dostrzegał urzeczywistnienie niepodległościowych marzeń z czasów akowskiej konspiracji, Powstania, Polskiego Października i pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności – ale też liczne stracone szanse. Pokazywał, co naprawić. Nie zawsze go słuchano. Pozostawał rzecznikiem bezinteresowności i dobrej roboty w życiu publicznym, uzasadniał to w języku nauki, ale zrozumiale. Polska wiele mu zawdzięcza. I powinna o nim pamiętać nie wyłącznie od święta.
BRAWO !!!
BRAWO !!!
Szacunek !!!