W znanej piosence Wojciecha Młynarskiego mowa była o tym, że najtrudniej rozpoznać bandytę, gdy dokoła są sami szeryfi.
Zbigniew Ziobro od poniedziałkowego poranka grzmi na Unię Europejską i jej plan powiązania wypłat z funduszy budżetowych z kontrolą praworządności, ale problem ma inny. Jego “złoci chłopcy” namotali kolejną aferę.
Dawny rzecznik i poseł PiS Adam Hofman oraz były prezes mistrzowskiego za jego czasów klubu piłkarskiego Zagłębie Lubin Robert Pietryszyn, teraz obaj w biznesie prywatnym, mieli namawiać oligarchę Leszka Czarneckiego, żeby dla zapewnienia sobie przychylności rządzących “formalnie lub nie” zatrudnił u siebie Michała Krupińskiego, byłego prezesa Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń i banku Pekao S.A. oraz protegowanego Ziobry, zaprzyjaźnionego z jego bratem Witoldem i przezywanego nawet “złotym chłopcem” ze względu na błyskawiczną karierę i imponującą skuteczność. Wiceministrem skarbu w pierwszym rządzie PiS został przecież mając ledwie 25 lat.
Najpierw podczas pracy w Brukseli Krupiński i brat ministra wspólnie wynajmowali mieszkanie. Żona Zbigniewa Ziobry Patrycja Kotecka objęła posadę w spółce zależnej Link4, gdy szefem PZU pozostawał Krupiński. Zaś brat ministra Witold został wtedy doradcą prezesa. Z kolei Pietryszyn pożyczał Hofmanowi pieniądze. Współpracują od lat. Sieć wzajemnych powiązań ma charakter pokoleniowy – wszyscy z bohaterów reprezentują młodszą generację PiS i jego zaplecza ekspercko-biznesowego, a wspólne interesy dotyczą sfery, w której stykają się instytucje oraz pieniądze prywatne i publiczne.
Ewentualność, że taśmy prawdy, z jakimi występują Czarnecki i jego adwokat Roman Giertych, do którego domu i kancelarii niedawno wkraczały służby, intensywnie czegoś tam szukając, stanowić mogą dowód realnej korupcji, rysuje się jako spójna z powodu bliźniaczego podobieństwa z wcześniejszą aferą Komisji Nadzoru Finansowego, w której formułowano propozycje niemal od tych się nie różniące.
Ówczesny przewodniczący KNF Marek Chrzanowski temu samemu Czarneckiemu proponował, żeby zatrudnił w należącym do niego Getin Banku przychylną mu osobę, prawnika Grzegorza Kowalczyka, który miał otrzymać monstrualnie wysoką pensję.
Furia służb wobec Giertycha, kiedyś wicepremiera w rządzie PiS, też się wtedy łatwo tłumaczy. W połowie października “faceci w czerni” weszli zarówno do domu byłego wicepremiera jak do jego kancelarii adwokackiej. W trakcie przeszukania Giertych zasłabł. Sugerował, że szukano materiałów nie mających bezpośredniego związku z zarzutami, które mu postawiono. Właśnie Giertych miał reprezentować Leszka Czarneckiego w postępowaniu w sprawie afery GetBacku, w którym oligarcha został oskarżony. W poniedziałek sąd po raz wtóry odroczył decyzję w sprawie aresztowania Czarneckiego, przebywającego zresztą za granicą.
W ten sam poniedziałek do rana Zbigniew Ziobro występował więc przed kamerami jako minister sprawiedliwości, protestując przeciw zamiarowi Unii Europejskiej uzależnienia wypłat z unijnego budżetu i programów odbudowy związanych z pandemią od oceny przestrzegania reguł praworządności w krajach, które staną się ich beneficjentami. Problem tkwi w tym, że samej zasady rząd Mateusza Morawieckiego zawetować nie jest w stanie, bo rozstrzyga kwalifikowana większość. Polskie weto dotyczyć może tylko budżetu lub funduszy pomocowych, ale wtedy przypadną nam wyłącznie bez porównania słabsze środki z prowizorium budżetowego.
Wprawdzie Ziobro chętnie przedstawia swoje stanowisko jako tożsame z rządowym ale dla Morawieckiego wydaje się bardziej stanowić kłopot. Współpraca ministra sprawiedliwości z premierem od dawna nie układa się dobrze. Wypadnięcie z łask domniemanego bohatera obecnej afery, Krupińskiego, faworyta Ziobry, którego Morawiecki niechętnie widział w sektorze publicznym, również wiąże się z ich antagonizmem. Premiera w niechęci do złotych chłopców Ziobry wspiera doświadczony prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Morawiecki pozostaje silny głównie dzięki osobistemu poparciu Jarosława Kaczyńskiego. Gdy prezes partii jesienią wszedł do rządu jako wicepremier, odpowiedzialny za bezpieczeństwo, głównym argumentem za takim usytuowaniem stało się pilnowanie Ziobry.
Wcześniej sam Kaczyński długo zastanawiał się, czy ministra sprawiedliwości pozostawić w rządzie. Przystał na to wobec groźby utraty większości w Sejmie, ale Ziobro, lider formalnie koalicyjnej wobec partii PiS Solidarnej Polski nie dostał posady wicepremiera, którą od niedawna może się pochwalić jego odpowiednik z Porozumienia, drugiego koalicjanta – Jarosław Gowin. Stworzyło to w świeżo zrekonstruowanym rządzie efekt dysproporcji i braku równowagi. Kaczyński na co dzień oparte na nich gry uwielbia, na tym opiera swój sposób uprawiania polityki, ale tym razem być może żałuje, że Ziobrę pozostawił. Wersja wzajemnych powiązań oligarchów i złotych chłopców Ziobry, zaprezentowana przez dziennikarza śledczego Wojciecha Czuchnowskiego wydaje się bowiem coraz bardziej przekonująca dla opinii publicznej a kłopotliwa dla rządzących.
Interesująco rysuje się jeszcze jedno porównanie. Ziobro przed kilkunastu laty awansował do pierwszej ligi polskiej polityki za sprawą kierowanej przez prof. Tomasza Nałęcza sejmowej komisji śledczej, badającej aferę Lwa Rywina. Zaczęła się ona od nagrania rozmowy producenta telewizyjnego z Adamem Michnikiem, redaktorem naczelnym “Gazety Wyborczej”, któremu Rywin w imieniu “grupy trzymającej władzę” w czasach SLD proponował zgodę na zakup stacji telewizyjnej “Polsat” przez wydający “Wyborczą” koncern “Agora” w zamian za nielegalną dotację dla partii rządzącej. Michnik rozmowę nagrał, a “Wyborcza” ją ujawniła, co w perspektywie trzech lat przyczyniło się do podziału i wyborczej porażki Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Teraz to obecnie rządzący mieli proponować Leszkowi Czarneckiemu, żeby od amerykańskiego koncernu medialnego Discovery kupił stację telewizyjną TVN 24 i potem z zyskiem odsprzedał ją spółkom Skarbu Państwa, które wcześniej miały mu zapewnić stałe dochody z reklam. To kolejna uderzająca zbieżność w tej sprawie. Znana formuła Karola Marksa głosi, że jeśli historia się powtarza, to wyłącznie jako farsa. Ziobro powinien o tym wiedzieć. Dlatego tak jak kiedyś odgrywał w komisji śledczej rolę bezkompromisowego Katona i tropiciela afer, tak teraz prezentuje siebie jako najtwardszego obrońcę interesów pokrzywdzonej Polski w nieprzyjaznej Europie.
Minister sprawiedliwości nie ma się dokąd cofać, wie, że ucieczka możliwa jest jedynie do przodu. Gdy parę tygodni temu znalazł się w niełasce u Kaczyńskiego, jego przygotowane z pietyzmem wystąpienia ignorowała nawet telewizja państwowa. Nie może więc nawet sugerować, że wyostrza stanowisko rządzących, tylko, że właśnie on reprezentuje je najlepiej.