Nawet czas spotkania prezydenta Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem przy okazji konferencji w stanie Maryland pokazuje jednoznacznie, że szef państwa amerykańskiego może co prawda swojego odpowiednika z Polski tytułować najlepszym sojusznikiem, ale otwarcie go lekceważy.
Nie podziała na Polaków uspokajająco przekaz Dudy, że – jak się miał od Trumpa dowiedzieć – Ameryka planuje raczej rozszerzenie swojej obecności wojskowej w Polsce niż jej redukcję. Na razie amerykańskich żołnierzy stacjonuje u nas około dziesięciu tysięcy i nawet wydatne zwiększenie tej liczby niczego konkretnego dla Polski nie oznacza.
Miernikiem bezpieczeństwa Polski pozostaje sytuacja na Ukrainie, co wynika zarówno z nie do końca pozbawionej podstaw potocznej obawy, że “my będziemy następni”, jak z niestabilnej sytuacji w całej Europie: w związku z wyborami do Bundestagu w Niemczech oraz unieważnieniem i zapowiedzianą powtórką głosowania prezydenckiego w Rumunii a zwłaszcza próbą sformowania rządu w Austrii przez partię bliską Władimirowi Putinowi i deklarującą otwarcie sentymenty wobec nazistowskich czasów. Sama zaś Europa nie stanowi wobec militarnej ani nawet geopolitycznej ekspansji Kremla wystarczającej zapory. Sam Waszyngton po wygranej republikanów jednak nie zamierza tej roli się podjąć, czego niezbicie dowodzi wybór miejsca na spotkanie z prezydentem jednego z ważniejszych państw “wschodniej flanki Sojuszu Atlantyckiego”. Zamiast Białego Domu stało się nim National Harbor, w miejsce zabezpieczonego przez służby gabinetu do negocjacji przygotowanego – zaplecze toczącej się konferencji ideologicznej amerykańskiej prawicy, której tematy nikogo poza granicami USA nie interesują. Zwłaszcza tych, co pozostając nominalnie sojusznikami Ameryki – mają prawo się bać.
Spotkanie Trumpa z Dudą nie uśmierzyło polskich obaw. Nie z tego powodu, że trwało krócej niż dziesięć minut, po prawie godzinie oczekiwania, chociaż nie są to szczegóły w dyplomacji obojętne. Tylko dlatego, że konkretów po nim nie przekazano. Co rodzi obawy, że ich po prostu zabrakło.
Prezydent Andrzej Duda opowiadający po rozmowie z Trumpem, że jej gospodarz zwierzył mu się, iż serce mu się kraje, gdy patrzy na zniszczoną przez wojnę Ukrainę, albo zapytywał retorycznie, kto ma z Putinem rozmawiać, jeśli nie on sam, Donald Trump – powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że powtarzaniem podobnych pogwarek zamiast podania twardych politycznych i dyplomatycznych faktów z pewnością pozycji Polski w świecie w tak krytycznym momencie nie umacnia. Grozi nam realnie, że dla Ameryki pozostaniemy rzeczywiście najlepszym sojusznikiem ale nie od spraw poważnych, tylko od trwających krócej niż dziesięć minut bezpośrednich rozmów. Co zgodne z prawdą, bo inni na podobne traktowanie się nie godzą.