Opozycyjny pisarz i dziennikarz Tomasz Piątek napisał, że ojciec gwiazdora TVP Miłosza Kłeczka, Krzysztof współpracował z komunistyczną służbą bezpieczeństwa. Do tej pory w oskarżaniu tatusiów i dziadków – ale przeciwników, a nie zwolenników obozu rządzącego – specjalizowała się propisowska propagandystka Dorota Kania, znana ostatnio z masowych zwolnień, które przeprowadza w przejętym dzięki Orlenowi od Passauera koncernie Polska Press.
Jaki los czeka obrońców demokracji, skoro ich metody przestają się różnić od pisowskich? Odpowiedź polskiego wyborcy nietrudno przewidzieć: sami są sobie winni. I nikt ich nie będzie żałował. Już parę razy w historii (zarówno w 1993 jak w 2015) polski elektorat podobnej odpowiedzi udzielił.
Przedsiębiorca Krzysztof Kłeczek nie jest osobą publiczną, żadnej funkcji wybieralnej nie pełni, chyba, że w jakiejś spółdzielni mieszkaniowej – więc jego przeszłość nie powinna stanowić przedmiotu zainteresowania dziennikarza politycznego, jeśli ten ostatni dochowuje zasad etyki zawodowej.
Z kolei praca Miłosza Kłeczka, topowego dziennikarza TVP, podlega ocenie opinii publicznej choćby z tego powodu, że rządowa telewizja pozostaje utrzymywana przez polskiego podatnika. Co roku dostaje prawie dwa miliardy złotych z naszej kieszeni. I za to uprawia niewyszukaną propagandę obozu rządzącego. Tyle, że autor Piątek nie zajął się warsztatem reportera Kłeczka, stosownością jego wejść na żywo ani dramaturgią rozmów z politykami. Na celownik wziął bowiem Kłeczka seniora i jego domniemane kontakty sprzed ponad trzydziestu lat. Ale zrobił to nie gwoli prawdy historycznej, lecz pognębienia jego syna.
Tonący brzydko się chwyta
Do wyboru mamy dwie interpretacje. Pierwsza, dla Piątka jako autora śledztwa korzystniejsza, zakłada, że demokratom puszczają nerwy. Wobec rozlicznych porażek (PiS wciąż utrzymuje w sondażach 30-40 proc poparcia i wygrywa głosowania sejmowe)… tonący brzydko się chwyta, jak głosi znane powiedzenie. Dla zdumiewająco wielu Polaków świadczenie 500 plus unieważnia błędy i nieprawości rządzącej ekipy w tym jej zupełną bezradność wobec pandemii koronawirusa (Polska wlecze się w ogonie rankingu organizacji pozarządowych, oceniających sprawność państw w walce z zarazą COVID-19), chociaż przedsiębiorcom i wszystkim pracującym Polakom żyje się coraz gorzej, bo utrzymają nie tylko biurokrację pisowskiej władzy ale też jej kosztowny socjal.
Biedny Kamil Stoch czyli syndrom Skórzyńskiego
Druga bardziej obcesowa wersja przypisać może związanemu z “Gazetą Wyborczą” Piątkowi zamiar odwrócenia uwagi od afer na styku polityki i środków masowego przekazu, które mediom głównego nurtu chwały nie przysparzają. Twardogłowemu szefowi Kancelarii Premiera Mateusza Morawieckiego, protegowanemu Antoniego Macierewicza, ministrowi Michałowi Dworczykowi, podpowiadał konkretne rozwiązania marketingowe Krzysztof Skórzyński, pracownik stacji TVN, przedstawiajacej się nie tylko jako niezależna ale wręcz przez władze prześladowania. Władze prywatnej telewizji nawet go za to nie zwolniły. Podobno ma komentować teraz konkursy skoków narciarskich. Biedny Kamil Stoch, trzykrotny mistrz olimpijski, zawsze deklarujący przywiązanie do tradycyjnych wartości, tak to można podsumować..
Ale to nie jedyna w ostatnim czasie wpadka zawodowych obrońców demokracji, skoro przewodniczący klubu Koalicji Obywatelskiej Borys Budka i wiceszef Platformy Obywatelskiej Tomasz Siemoniak biesiadowali wspólnie z politykami PiS: byłym ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim i Markiem Suskim, chociaż pierwszemu z nich publicznie zarzucają odpowiedzialność za nadużycia przy zakupie sprzętu do walki z pandemią drugiemu zaś – zamiar zniszczenia wolnych mediów a konkretnie wspomnianej już TVN, która w poprzedniej aferze, ujawnionej przez rosyjskich hakerów, odegrała rolę tak dwuznaczną. Organizatorem popijawy, w trakcie której Budka i Siemoniak bratali się z Suskim i Szumowskim był propagandysta PiS i wieloletni żurnalista partyjnego “Nowego Państwa” Robert Mazurek, teraz zarabiający na chleb prowadzeniem rozmów z politykami w niemieckim ale nadającym po polsku radiu RMF.
W obu sprawach pocieszać się dało, że medialni bohaterowie afer to tylko wyrobnicy. Nawet cień charyzmy trudno im przypisać. Przy oknie każdego z nich postawić można bez ryzyka. Orłem żaden z tych dwóch nie jest, nie odleci…
Odlecieli przecież raczej politycy, pochopnie wchodzący z nimi w komitywę i pewni bezkarności.
Gdyby tatusia wypomniała czołowemu dziennikarzowi TVP znana z posługiwania się negatywnymi emocjami Agnieszka Kublik – kiedyś insynuowała mi, że mam zostać rzecznikiem rządu, chociaż w mazurskich Mierkach, gdzie w czasach AWS na posiedzeniach wyjazdowych rozdawano stanowiska nawet liczne tam wróble o tym nie ćwierkały, ale miało to podważyć wiarygodność mojej krytyki ówczesnej telewizji państwowej, też upolitycznionej tyle, że za sprawą jeszcze nie PiS lecz SLD – problem okazałby się mniej rażący. Rzecznikiem rządu Jerzego Buzka został wtedy mój kolega z telewizyjnego “Obserwatora” i aktor z wykształcenia Krzysztof Luft, który uprzednio serdecznie się uśmiał w trakcie lektury artykulasa Kublikowej.
Jednak sami zestawienie Tomasza Piątka z panią Kublik byłoby dla autora “Heroiny” oraz “Macierewicza i jego tajemnic” zwyczajnie po ludzku obraźliwe. Poza legitymacją Agory – Gazety nic ich bowiem nie łączy. Piątek pozostaje autorem wybitnym a przy tym rzeczowym i znanym z doskonałego warsztatu. Tym bardziej więc szokuje, co ostatnio wyprawia.
Co się z Panem stało, Panie Piątek
Cztery lata temu, po wydaniu przez Piątka głośnej i demaskatorskiej publikacji o Antonim Macierewiczu miałem okazję uczestniczyć w jej promocji w warszawskiej księgarni. Przy obu do niej wejściach stanęło po dwóch barczystych ochroniarzy, wynajętych zapewne przez wydawnictwo, bo wiadomo, co potrafią zwolennicy mitu o zamachu smoleńskim.
Jednak chociaż środki ostrożności mogły szokować, dyskusja z aktywnym udziałem czytelników, w wypełnionym do ostatniego miejsca lokalu, miała merytoryczny przebieg. Tomasz Piątek o swoich ustaleniach opowiadał bez emocji, wszystkie opinie popierał dowodami.
Książka “Macierewicz i jego tajemnice” pokazywała, jak inicjatywy wielokrotnego ministra korzystały ze wsparcia finansowego i logistycznego wieloletniego płatnego konfidenta komunistycznej służby bezpieczeństwa Roberta Luśni, którego sąd uznał za kłamcę lustracyjnego. Tomasz Piątek wykazał, że Macierewicz znał uwikłania sponsora. Oficerem prowadzącym Luśni był esbek Józef Nadworski, sąsiad i bliski kolega Marka Zielińskiego, już w wolnej Polsce skazanego za szpiegostwo na rzecz radzieckiego a potem rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU.
Wszystko to należało ujawnić, zarówno Macierewicz jak Luśnia byli bowiem posłami. Utrzymując ich z naszych podatków, mamy prawo poznać ich uwikłania. Piątek skutecznie obronił swoją wersję dowodami.
Jeśli teraz o oskarżenie, jakie sformułował wobec ojca dziennikarza TVP chodzi – to niezależnie od oceny samego wzięcia na celownik tej akurat osoby, wystawione w sieci przez Piątka dokumenty prezentują się mizernie. W odręcznie napisanym tekście nazwę miasta Moenchengladbach w ówczesnej RFN znajdujemy napisaną z błędem – jako “Muenchengladbach” jakby było to przedmieście Monachium. Nie trzeba grafologa ani eksperta od służb, żeby uznać, że to niewiele warte.
Z Moenchengladbach wywodziła się bowiem znakomita w latach 70 i 80 drużyna piłkarska Borussia. W tym czasie z powodu braku sukcesów gospodarczych Polacy podniecali się futbolem – reprezentacja przecież cztery razy z rzędu uczestniczyła w finałach Mistrzostw Świata w gronie najlepszych 16 a potem 24 zespołów, dwa razy wracając z nich z medalem za trzecie miejsce. Sukcesy odnosiły też kluby. Z Borussią grał w europejskich pucharach w 1984 r. nasz Śląsk Wrocław. Trudno uwierzyć, że dwóch dorosłych i wykształconych mężczyzn (domniemany tajny współpracownik i jego oficer prowadzący) nie dostrzegło tak prostego błędu w materiale, który miał dla nich znaczenie. Bo to przecież nie kwit z pralni. Wystarczy? Ale zasłony miłosierdzia na to spuszczać nie należy.
Do Piątka należy teraz trud przekonania odbiorcy, dlaczego wypominanie dziennikarzowi TVP zaangażowań ojca to zabieg uprawniony, a atakowanie Donalda Tuska za dziadka przez Jacka Kurskiego, teraz prezesa tej samej telewizji, dla której pracuje młodszy Kłeczek było naganne, podobnie jak przypominanie Adamowi Michnikowi, dla którego z kolei artykuły (chociaż akurat nie ten) często pisuje Piątek, że jego brat był autorem stalinowskich morderstw sądowych. Moralność Kalego?
Sami na to pozwoliliśmy
Jeszcze niedawno, gdyby ktoś – choćby jakiś korespondent zagraniczny u nas – spytał, jak wyobrażam sobie solidną debatę telewizyjną przed drugą turą kampanii prezydenckiej za cztery lata, odpowiedziałbym, że kandydatom, powiedzmy, że będą nimi Donald Tusk i Mateusz Morawiecki towarzyszyć powinni w studiu w trakcie połączonej transmisji kilku telewizji sprawni warsztatowo dziennikarze o wyrazistych przekonaniach z przeciwstawnych biegunów światopoglądowych. Na przykład Tomasz Piątek i Miłosz Kłeczek.
A teraz? Ciemno wszędzie, głucho wszędzie.
Sami to sobie zrobiliśmy. Najpierw oddając Polskę w ręce zawodowych polityków. Potem przyzwalając na to, żeby topowi dziennikarze się do nich upodobniali, zamiast pozostawać rzecznikami opinii publicznej.
Zresztą być może nie będzie nawet gdzie debatować, jeśli po powrocie do władzy Platforma zemści się na TVP jak teraz Piątek na Kłeczku i zgodnie z padającymi zapowiedziami (niby dotyczą one tylko kanału Info) po prostu ją zlikwiduje, również po to, żeby spłacić długi za poparcie stacji prywatnych. Zaś Amerykanie sprzedadzą TVN komuś, kto nie będzie już zainteresowany polityką. Podobnie jak właścicielowi Polsatu Zygmuntowi Solorzowi obecny biznes medialny może się znudzić, gdy zajmie się budową elektrowni atomowych w formule partnerstwa publiczno-prywatnego o czym już się przebąkuje.
Wtedy rzeczywiście ostatni zgasi światło. A na ekranie pozostanie tylko obraz kontrolny.