Unijne pieniądze i poselskie lęki
Większość opozycji pomogła rządzącym przyjąć nowelę ustawy o Sądzie Najwyższym, którą uważa za niedobrą. Po to tylko, żeby uniknąć posądzenia o blokowanie pieniędzy z Unii Europejskiej.
To karykatura parlamentarnych zachowań, skoro poseł wedle standardów powinien kierować się w głosowaniach własnymi przekonaniami, a nie obawą, jak jego postawa zostanie oceniona.
Marketing polityczny wygrał więc po raz kolejny z merytorycznymi kryteriami. Paradoks polega na tym, że przeważająca grupa posłów opozycji dopomogła władzy przepchnąć nowelę do Senatu bez jakichkolwiek pojednawczych gestów ze strony obozu rządzącego. Wyłącznie w imię deklaratywnie patriotycznej i europejskiej narracji, nie obwarowanej jednak gwarancjami, że przyjęcie nowego kształtu ustawy o Sądzie Najwyższym naprawdę sprowadzi do Polski oczekiwane środki europejskie. Zagłosowano tak, żeby nie narazić się na zarzuty, że się szkodzi. Defensywnie więc i zachowawczo. Co wyborcom niełatwo przyjdzie zrozumieć.
Cnota na darmo poświęcona
Tym bardziej, że nie istnieje żadne proste polityczne przełożenie, które oznaczałoby, że przyjęcie pożądanej przez obóz władzy nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym gwarantuje Polsce przyznanie niewątpliwie nam potrzebnych środków z Unii Europejskiej, objętych Krajowym Planem Odbudowy, których wypłatę UE wstrzymuje od 21 miesięcy, motywując to zamrożenie naruszaniem przez rządzących praworządności w Polsce. W ocenie ekonomistów, gdy do nas trafi 36 mld euro – ok. 160 mld zł w ramach KPO, środki te zwiększą krajowe inwestycje nawet o 20 proc. Tyle, że nikt oficjalnie nie zawarł traktatu “pieniądze za praworządność”, a na taką transakcję z władzami Unii powołuje się Mateusz Morawiecki. I ta uznawana za bezsporną zależność staje się uzasadnieniem rozlicznych ustępstw opozycji, oficjalnie przecież utrzymującej, że PiS i jego prezes Jarosław Kaczyński zamierzają nas z Unii Europejskiej wyprowadzić, jak ognia za to bojącej się posądzenia, że to sama opozycja w Brukseli konspiruje przeciw pieniądzom dla Polski: lęk przed obarczeniem odpowiedzialnością za fiasko KPO łączy PO-KO, Lewicę i PSL i skłania do zachowań, które zdezorientowanym wyborcom niełatwo zrozumieć. Ich stawką staje się własne dobre imię. W tym sensie to Szymon Hołownia licytuje właściwie, skoro reputacji na szalę nie rzuca. Za to Donald Tusk, niedawny prezydent Zjednoczonej Europy, przystaje na to, by jego posłowie (sam w parlamencie nie zasiada) dopomogli rządzącym, niezdolnym do zdyscyplinowania frakcjonistów z własnego obozu w przepchnięciu psim swędem wątpliwie zresztą proeuropejskiej regulacji.
W znakomitym opowiadaniu historycznym Jarosława Iwaszkiewicza “Bitwa na równinie Sedgemoor”, którego antybohaterskie przesłanie od kilkudziesięciu lat wprawia w konfuzję krytyków i historyków literatury, młoda dziewczyna poświęca własną cnotę dla zwycięstwa swojego obozu w wojnie domowej, ale jej ofiara okazuje się daremna. Nie ma bowiem najmniejszego wpływu na bieg historii. Warto to znakomite dziełko polecić hamletyzującym politykom opozycji. A Bruksela zapewne niewiele wie o ich dylematach, jej prominentni przedstawiciele jak Frans Timmermans proszą, żeby Komisji Europejskiej w sprawy polskiego kotła nie mieszać, o czym będzie jeszcze mowa. A poza tym rządzącym więcej problemów niż Strasburg i Bruksela stwarzają nie tylko aleje Ujazdowskie, gdzie gabinet ma minister sprawiedliwości Ziobro (najprostsze i męskie rozwiązanie: odwołanie go ze stanowiska, nie jest jakoś brane pod uwagę), ale od niedawna także Pałac Prezydencki, chociaż wydawał się zaludniony przez lojalnego notariusza prezesa, przez oponentów przezywanego nawet długopisem Kaczyńskiego.
W międzyczasie pojawiły się dodatkowe komplikacje: prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że noweli ustawy w jej przygotowanym przez posłów partii rządzącej kształcie nie podpisze. Nie konsultowano z nim jej przepisów. Nie gwarantują zachowania statusu sędziom, przez prezydenta powołanym.
W samym obozie władzy sprzeciw wobec nowelizacji, uznanej za kapitulancką wobec Brukseli, zgłosiła Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Ten ostatni pozostaje ministrem sprawiedliwości. Wielu jego posłów – wiceministrami. W obliczu buntu we własnych szeregach liczba zwolenników noweli ustawy o Sądzie Najwyższym stopniała do 203 posłów. Na 460 zasiadających w Sejmie. Los noweli zależał więc od zachowania posłów opozycji. Gdyby wszyscy zagłosowali przeciw – regulacja by padła.
Tak się jednak nie stało. Chociaż prawnicy, nie tylko związani z opozycją, wskazywali na liczne słabe punkty noweli: rozstrzyganie spraw dyscyplinarnych sędziów powierza ona Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu, aczkolwiek obowiązująca Konstytucja zupełnie inaczej określa jego rolę.
Wcale nie prawnicze subtelności przeważyły jednak, że większość posłów Platformy Obywatelskiej / Koalicji Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Lewicy wstrzymało się od głosu w kwestii nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, co umożliwi dalsze nad nią procedowanie – teraz w Senacie, gdzie koalicja demokratyczna dysponuje większością a marszałkiem pozostaje wskazany przez PO-KO Tomasz Grodzki.
Tylko posłowie z miniaturowego koła Polski 2050 Szymona Hołowni (sam lider, trzeci w wyborach prezydenckich sprzed trzech lat, w Sejmie ani w Senacie nie zasiada), opowiedzieli się za odrzuceniem pisowskiej nowelizacji, którą uznają za niedobrą i wciąż groźną dla praworządności. Dołączyli do nich w tym sprzeciwie pojedynczy posłowie innych klubów opozycyjnych, jak legendarna inicjatorka sierpniowego strajku w Trójmieście latem 1980 r. Henryka Krzywonos-Strycharska, która wtedy zatrzymała tramwaj na rozjazdach, a także pozostająca twarzą walki o niezależne sądownictwo Kamila Gasiuk-Pihowicz.
Pozostali kierowali się jednak specyficzną kalkulacją: nowelizacja wprawdzie jest niedobra, ale da się ją poprawić w trakcie prac senackich, a poza tym w istotny sposób nas do pozyskania zamrożonych na tak długo środków unijnych przybliża.
Kasa, misiu, kasa – mawiał nie tak dawno nie żaden z polityków, lecz trener Janusz Wójcik do ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza.
Starły się teraz dwie logiki, ale ukształtowało więcej doktryn i ośrodków podpowiadających optymalny sposób postępowania. Co najmniej po dwa w obozie tak władzy jak opozycji. Jeśli rzecz ująć w kategoriach symetrii, to Jarosław Kaczyński i Donald Tusk reprezentują tam opcje “soft”, zaś Zbigniew Ziobro i Szymon Hołownia – wersje “hard”. Nawet nie będący matematykami obserwatorzy mogą to przedstawić w postaci “kwadratu Timmermansa” – dlaczego właśnie jego, o tym zaraz będzie mowa.
Jak Timmermans sypie tych, co się na Brukselę powołują
Sam premier Mateusz Morawiecki utrzymywał, że w ustawie nie wolno zmienić nawet przecinka, bo jej treść uzgodniona została z Komisją Europejską. To stanowisko zupełnie rujnujące dawne pisowskie strategie “wstawania z kolan” w polityce zagranicznej i europejskiej. Co istotne, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Holender Frans Timmermans kategorycznie zaprzeczył, jakoby Bruksela dyktowała parlamentom narodowym państw członkowskich kształt ustaw. Co nie znaczy, że nie oceni ich zgodności ze wspólnym unijnym prawem, kiedy już powstaną. Ale to jednak zupełnie co innego. Prominentny polityk Komisji w przekazie ujawnionym przez eurodeputowanego Roberta Biedronia poniekąd zasypał przedstawicieli obozu rządzącego, powołujących się na wolę Brukseli w wewnętrznych krajowych polemikach.
Zaś Zbigniew Ziobro trzyma się tego, co publicznie mówił jeszcze niedawno prezes PiS Jarosław Kaczyński, ale przy tym kwestionuje jego obecną politykę europejską, bo nie ulega wątpliwości, że szef partii wspiera Morawieckiego i lansowany przez niego kompromis z Brukselą, kiedyś określany przez formułę “pieniądze za praworządność”. Ziobro przeciwstawia temu hasła suwerenności i przestrzega przed pułapkami, jakie nieść ze sobą mogą środki w ramach KPO. Część z nich trzeba będzie zwracać.
Co charakterystyczne, liderzy obozu rządzącego zamiast zdyscyplinować Ziobrę i skupić się na pacyfikowaniu ponad dwudziestki jego posłów – zajęli się wywieraniem presji na opozycję. Jak widać skutecznej, przynajmniej jeśli o największe jej kluby chodzi.
Cała machina propagandowa TVP Info i pozostałych mediów rządowych – widać nawet bez Jacka Kurskiego nie tak słabych jak utrzymywano – uruchomiła wobec opozycji zarzuty, że przyczynia się do blokowania pieniędzy należnych Polsce.
Opozycja znalazła na to dwie przeciwstawne odpowiedzi.
Doktryna Donalda Tuska zakłada, że opozycja nie powinna pozwolić się obwinić o utratę unijnych środków.
Ocena Szymona Hołowni okazuje się odmienna, odwołuje się do rzeczowego przekonania, że opozycja nie jest po to, żeby pomagać władzy.
Rządzący przerzucili więc odpowiedzialność za los pieniędzy objętych KPO na innych. A opozycja wydatnie się do tego przyczyniła, milcząco aprobując tę logikę.
W istocie jednak za akwizycję środków pomocowych z zagranicy, zwłaszcza od organizacji międzynarodowych, w każdym kraju odpowiada rząd. Nie da się tego mechanizmu odwrócić.
Co najważniejsze, obecna elastyczność opozycji może jej się wcale nie przydać. Wiadomo, że strach jest złym doradcą. A słabość, jaką objawił obóz rządzący, pozostała nie wykorzystana.
Nie ma co ich żałować, sami ten węzeł zaplątali
PiS ma dziś kłopot podwójny: z własnym prezydentem oraz z kanapowym do niedawna “koalicjantem wewnętrznym”, Solidarną Polską Ziobry. Za to opozycja dużo gorszy: sama ze sobą.
Trudno przyjdzie posłom PO-KO wytłumaczyć wyborcom w swoich okręgach, dlaczego postanowili wesprzeć przedłożenie pisowskie, skoro przez ostatnie siedem i pół roku uznawali partię Kaczyńskiego za źródło wszelkiego zła w Polsce. A PiS z pomocy korzystając, żadnych przyjaznych gestów nie wykonał.
W potocznym przekonaniu wstrzymuje się od głosu ten, kto nie ma nic do powiedzenia.
Zwolennicy Hołowni muszą z kolei swoim objaśnić, dlaczego zagłosowali razem z całą Solidarną Polską i większością Konfederacji, co stanowi zapewne dyskomfort dla nich samych i ich elektoratu.
Ziobro nie ma aż tylu zwolenników, żeby musiał się kłopotać, jak wytłumaczy, że powtarzając wiernie słowa Kaczyńskiego sprzed pół roku stał się dysydentem w wirtualnej do niedawna “Zjednoczonej Prawicy”, co nie przeszkadza mu korzystać z ministerialnych beneficjów.
Kaczyńskiemu najłatwiej, bo zwykle jego entuzjaści uznają, że “prezes wie lepiej”. Nawet jeśli wspierając historyczną transakcję Morawieckiego zaprzecza własnej niedawnej narracji: bo chce wygrać wybory za pieniądze z Unii Europejskiej. Jeśli mu się uda, będzie rządzić prawie tyle co jego idol Viktor Orban: 12 lat.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Gdy nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym trafi teraz do Senatu, poziom komplikacji z nią związany zwiększą jeszcze misterne procedury. A i tak nie było łatwo wytłumaczyć wyborcy, nie pozostającemu namiętnym kibicem polityki, jaki jest związek pomiędzy wyborem gremium, dyscyplinującego sędziów, a należnymi nam z Brukseli środkami na likwidację następstw pandemii koronawirusa w gospodarce. Nie zazdroszczę zawodowym politykom w tej sytuacji, ale trzeba pamiętać, że sami nam ten węzeł gordyjski zaplątali.
Jeśli zgodnie z oczekiwaniami w Senacie większość demokratyczna wniesie do nowelizacji daleko idące poprawki, to żeby je w Sejmie odrzucić, pisowscy lojaliści wpatrzeni w Kaczyńskiego i sprzeciwiający się żyrowanym przez niego ustępstwom Morawieckiego wobec Brukseli “ziobryści” będą musieli znowu zagłosować razem. Zobaczyć to? Bezcenne. Zapewne w tej kwestii wiele jeszcze nas czeka niespodzianek. Jednego tylko się nie doczekaliśmy: jednoznacznej gwarancji poważnego europejskiego polityka, że pożądany przez państwa członkowskie kształt ustawy o Sądzie Najwyższym rzeczywiście odblokuje unijne pieniądze z KPO dla Polski, od 21 miesięcy chłodzące się w brukselskiej zamrażarce.