Z Andrzejem Anuszem, socjologiem i autorem książek historycznych, posłem 1991-93 i 1997-2001 rozmawia Łukasz Perzyna
– Uczestniczył Pan jako parlamentarzysta w rozmowach, które decydowały o obecnych sojuszach międzynarodowych Polski. Jak postrzega Pan ich efekt, gdy obserwuje Pan obecne wydarzenia na Ukrainie, trwającą rosyjską inwazję?
– Mam poczucie, że rząd Jana Olszewskiego słusznie na początku lat 90 stanowczo postawił kwestię potrzeby przynależności Polski do NATO i struktur europejskich, mówię w ten sposób, bo Unia dopiero przybierała swoją obecną wspólnotową postać, to był przecież czas porozumienia z Maastricht.
– To nie była jedyna możliwa opcja?
– W tym czasie popularne pozostawały wynikające z pewnego rodzaju euforii po rozpadzie Związku i bloku radzieckiego tezy o końcu historii, które głosił Francis Fukuyama. Demokracja liberalna miała wygrać już na zawsze. Imperialna Rosja zaś – leżeć na łopatkach.
– Nie okazało się to aż tak proste?
– Miałem wtedy inne poczucie: oddechu tego starego sowieckiego imperium na plecach. Podobnie rozumowali liczni politycy z otoczenia Mecenasa Olszewskiego, który postulat wejścia Polski do Sojuszu Atlantyckiego głośno i publicznie postawił, a później z Akcji Wyborczej Solidarność, która go w 1999 r. wprowadziła w życie.
– Symboliczny to był rok, naprawdę kończący dla nas wiek XX, kiedy byliśmy rozrywani przez agresywne mocarstwa. Pamiętam w latach 70 w gierkowskiej jeszcze telewizji taki serial “Cosmos 1999” popularne science fiction, jego autorzy niewątpliwie też ulegli symbolicznemu urokowi końca milenium, na wiele lat przedtem. Fabuła była taka, że w wyniku eksplozji nuklearnej na Ziemi zasiedlony przez ludzi Księżyc się od niej odgrywa i przebywający tam bohaterowie szukają miejsca dla siebie.
– Można powiedzieć, że Polska to miejsce akurat w czasie przełomu milenijnego dla siebie znalazła. Zapewniliśmy Ojczyznie bezpieczeństwo. Pamiętam, jak żmudnych wysiłków to wymagało. Tylko w latach 1997-99, a więc między wyborczym zwycięstwem AWS a akcesją do NATO, dwa razy jeździłem do Stanów Zjednoczonych. Wiele razy jako sekretarz klubu Akcji odbywałem rozmowy z amerykańskim ambasadorem w Warszawie Danielem Friedem, bardzo życzliwym naszym aspiracjom. Pojawiały się różne dylematy, czy najpierw do NATO czy do Unii, w końcu do Wspólnoty przyjęto nas pięć lat później niż do Sojuszu Atlantyckiego, bo w 2004 r. ale trzeba było równocześnie pracować na jedną i drugą decyzję.
– Efekt poznajemy teraz?
– Będąc w NATO, jesteśmy zabezpieczeni. Znamy cenę nieskutecznych gwarancji w polskiej historii, sojuszy dwustronnych, które zawiodły nas jak w 1939 r. Czym innym okazuje się przynależność do NATO w tym gwarantujący nam obronę ze strony innych członków Sojuszu Atlantyckiego artykuł 5. Ważne, że nie straciliśmy tamtego czasu, zabezpieczyliśmy Polskę. Wcześniej zaś Polska jako pierwszy kraj na świecie uznała niepodległość Ukrainy. Wiadomo, że długo powracały tam do władzy stare układy poradzieckie. Gdy w 2014 r. po raz kolejny zwyciężyła orientacja prozachodnia, a przegrał Wiktor Janukowycz – Władimir Putin zaczął planować inwazję. Czekał na dogodny moment. Sytuacja niesie dla Polski wiele wyzwań, jednak nawet masowy napływ uchodźców nie musi stać się dla nas katastrofą, jeśli roztropnie temu podołamy to nawet następstwa dla polskiej demografii okażą się korzystne, tym bardziej, że przecież miliony Ukraińców już tu pracują. Oni będą pomagać świeżym przybyszom. Zaś my musimy uzyskać pomoc zamożnych państw zachodnich, wsparcie logistyczne. Kulturowo wcale nie tak odlegli, jesteśmy w stanie tę falę wchłonąć.
– Zaś najbardziej prawdopodobna odpowiedź na pytanie gdzie zatrzyma się Putin brzmi dziś: na granicy NATO?
– To pokazuje epokowy wymiar tamtych decyzji sprzed ćwierćwiecza, w których podejmowaniu miałem zaszczyt uczestniczyć. Dobrze się stało, szczęście w nieszczęściu, że kryzys i wybuch gorącego konfliktu przypadły na czas prezydentury Joego Bidena. Bo przecież to o amerykańskie gwarancje w pierwszym rzędzie chodzi. Biden to polityk, który dojrzewał w klimacie globalnej rywalizacji między USA i ZSRR, senatorem został, gdy Związek Radziecki znajdował się za Leonida Breżniewa u szczytu militarnej potęgi. Rozumie więc logikę działań Putina, nawet jeśli trudniej ją pojąć młodszym amerykańskim politykom. I łatwiej mu przyjdzie znaleźć środki przeciwdziałania. Putin pragnie odbudować imperium. Dla mnie symboliczna wydaje się scena, jaką widziałem w przekazie telewizyjnym: czołg rosyjski wjeżdżający na terytorium Ukrainy z dawną flagą ZSRR, z sierpem i młotem, wystającą z wieżyczki. Wierzę, że Biden odnajdzie się w tej sytuacji i również Polska sprosta wyzwaniom, w tym długotrwałym procesie, gdy świat po inwazji Rosji na Ukrainę będzie wyglądał inaczej niż przedtem.