Tak naprawdę nie ma powodów, żeby 13 grudnia świętować rocznicę ostatniej udanej akcji władz PRL: największej w historii “naszej poprzedniej ojczyzny”, jak wyraził się jeden z publicystów, operacji wojskowo-milicyjnej. Chociaż w sklepach brakowało wtedy wszystkiego a kolejki ustawiały się na zapas, bo ludzie gotowi byli kupić wszystko co przywiozą – akurat w obronie własnych przywilejów komuniści okazali się sprawni. To był jednak łabędzi – czy jeśli ktoś woli wroni – śpiew.
Już przy następnym konflikcie społecznym, który zgodnie z nieznaną klasykom marksizmu-leninizmu regułą cykliczności nastąpił po kojarzących się bardziej z Biblią siedmiu latach chudych – ci sami komuniści zmuszeni byli zasiąść do rozmów i wynegocjowali oddanie władzy w zamian za zachowanie dominacji ekonomicznej i osobistej bezkarności. W międzyczasie wokół zmieniło się niemal wszystko: Związek Radziecki w dobie głasnosti i pierestrojki Michaiła Gorbaczowa, które miały wzmocnić ustrój a stopniowo go zlikwidowały – nie kwapił się już do interwencji zbrojnej, a nawet czynnego wspierania towarzyszy z Polski, chociaż reklamówki z dolarami przywozili z Moskwy Mieczysław F. Rakowski i Leszek Miller jeszcze nawet po przełomie ustrojowym.
Jednak wtedy, latem 1988 r, między jedną a druga falą wielkich strajków w Polsce – podczas spotkania na Zamku Królewskim w Warszawie w odpowiedzi na pytanie historyka idei i autora miniaturowej biografii Józefa Piłsudskiego, naczelnego zalegalizowanej już “Res Publiki” Marcina Króla, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego nie potwierdził aktualności doktryny Leonida Breżniewa zakładającej ograniczoną suwerenność państw socjalistycznych, co powszechnie odebrano jako zapowiedź, że PZPR musi sobie sama poradzić ze swoimi problemami a Armia Radziecka pozostanie w koszarach.
Nie minęło jeszcze od tej wymiany zdań dwa i pół roku, a Gorbaczow za tę postawę wyróżniony został przez społeczność międzynarodową pokojową Nagrodą Nobla, zaś w Polsce z mocy powszechnego werdyktu wyborców prezydenturę objął inny pokojowy noblista Lech Wałęsa, pokonując odwołującego się do sentymentów za PRL Stanisława Tymińskiego.
To, że podobna skala zmian stała się możliwa, nie stanowi jednak zasługi dalekowzroczności liberałów na Kremlu lecz efekt poświęcenia i odwagi górników z katowickiej Kopalni Wujek, z których dziewięciu oddało życie w obronie własnego zakładu pracy, szturmowanego 16 grudnia 1981 r. przez doborowe oddziały milicji, w tym wyspecjalizowany pluton wyposażonych w broń palną i przeszkolonych zabójców. Górnicy do obrony używali wyłącznie swoich narzędzi pracy. Nawet wziętych w jasyr podczas poprzednich nieudanych ataków oficerów milicji puścili wolno. W czwartym dniu obowiązywania stanu wojennego jego władze – przezywana juntą lub od skrótu wroną Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, premier i generał armii Wojciech Jaruzelski oraz jego zastępca minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak przystali na milicyjną pacyfikację Kopalni Wujek, chociaż znane było stanowisko strajkujących, że jeśli do ich zakładu pracy wejdzie wojsko zamiast MO – zastosują wyłącznie bierny opór.
To data 16 grudnia, tragicznie zamykająca czas życia dziewięciu uczestników strajku, nadaje się do świętowania, jeśli szukamy symboli, aby – jak mówiono wtedy – nigdy więcej Polak nie strzelał do Polaka.
Opór przeciwko stanowi wojennemu również na samym Śląsku trwał jeszcze dłużej. Dopiero rano w wigilię wyjechali na powierzchnię strajkujący pod ziemią górnicy Kopalni Ziemowit. Jeszcze dłużej utrzymali się ich koledzy z Piasta, którzy w kopalnianych chodnikach przetrwali całe Święta aż do 28 grudnia co w słynnej balladzie utrwalił Jan Krzysztof Kelus: “porozwożą Was suki po domach / mają wszystkich, Wasz szyb jest ostatni”.
Z kim ta wojna? – Z tobą
Zanim zaczęły się protesty znakomity dziennikarz francuski Gabriel Meretik odnotował na użytek “Nocy generała” taką scenkę z warszawskiej a nie śląskiej ulicy: “Jana Józefa Szczepańskiego, prezesa Związku Literatów Polskich, obudził syn z kolegą. Obaj młodzi ludzie są bardzo podnieceni. Dowiedzieli się o wszystkim przez radio i – ponieważ nie mogli zatelefonować – przyszli natychmiast go powiadomić. Na ulicy minęli patrol uzbrojonych (..) ZOMO-wców. Syn Szczepańskiego zwrócił się do jednego z nich, “A więc to wojna? Z kim?”. Mężczyzna wycelował do niego z automatu i odpowiedział: – Z tobą” [1].
Wcześniej władza internowała przewodniczącego działającego legalnie przez 16 miesięcy NSZZ “Solidarność” Lecha Wałęsę i większość składu Komisji Krajowej Związku oraz licznych działaczy zakładowych. Jednak szefa Regionu Mazowsze Zbigniewa Bujaka ukrył w Trójmieście dzielny pallotyn, ksiądz Jerzy Wacław Błaszczak, który zanim zabrała go jeszcze okrutniejsza od bezpieki pandemia koronawirusa, zdążył mnie i b. posłowi Andrzejowi Anuszowi o tym opowiedzieć w wywiadzie dla “Opinii” [2]. Wracającego pociągiem do Wrocławia przewodniczącego zarządu Regionu Dolny Śląsk Władysława Frasyniuka kolejarze – korzystający z własnej łączności, której w odróżnieniu od telefonów władza nie odłączyła – ostrzegli, że na “hauptbanhofie” czekają na niego milicja i służba bezpieczeństwa. Zwolnili bieg pociągu, szef regionu wyskoczył i w ten sposób rychło wraz z Bujakiem stał się liderem Solidarności odradzającej się w podziemiu.
Komuniści, z tymi dwoma wyjątkami sprawni we wsadzaniu innych do więzień, okazali się jednak bezradni wobec wyzwań szwankującej gospodarki i podstawowych problemów społecznych kraju. Już wkrótce powszechny niedobór wszelkich niemal podstawowych artykułów zmusił ich do stworzenia furtki dla wolnej inicjatywy gospodarczej pod marką firm polonijnych. Wypełniały one lukę, której nie były w stanie zlikwidować zakłady państwowe. Stały się pierwszą jaskółką wolnej przedsiębiorczości.
Rachunek za 13 grudnia: siedem chudych lat
W praktyce jednak wprowadzenie stanu wojennego na siedem lat zahamowało rozwój kraju. Tylko w dekadzie lat 80. około miliona ludzi na zawsze wyjechało z Polski, w znacznej mierze były to osoby młode i wykształcone. Rozwiązano wiele tytułów prasowych (jak “Literatura” czy “Kultura” warszawska) oraz Związek Literatów Polskich, telewizję zdominowała propaganda, życie kulturalne przeniosło się do wychodzącej nielegalnie bibuły oraz kościelnych katakumb i dziedzińców, gdzie grał z czasem nawet awangardowy Teatr Ósmego Dnia z Poznania. Na czas niemal połowy pokolenia przyszło Polakom odczuć narastającą obcość państwa, odbieranego jako nieprzyjazne bądź wprost wrogie.
Kres temu położył dopiero 4 czerwca 1989 r, kolejna magiczna data, wyborów wprawdzie nie do końca jeszcze wolnych (te odbyły się dopiero jesienią 1991 r.) ale takich, w których po raz pierwszy od 1928 roku w Polsce uczciwie policzono głosy. Przekształciły się w plebiscyt, zakończony zwycięstwem Komitetu Obywatelskiego “Solidarność”.
13 grudnia nie ma więc tak naprawdę czego świętować, za to jest o czym pamiętać.
[1] Gabriel Meretik. Noc generała. Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1989, przeł. Michał Radgowski, s. 140
[2] por. Portret Papieża na bramie Stoczni był z domu księży Pallotynów. Z ks. Jerzym Błaszczakiem rozmawiają Andrzej Anusz i Łukasz Perzyna. “Opinia” nr XXX (128), zima 2020