Prawie jak Deyna

0
32

Ale prawie czyni różnicę

Rzut karny, z którego nie strzelił bramki Robert Lewandowski w meczu z Meksykiem zwielokrotnia problem, jaki nasz najlepszy zawodnik ma z wielkimi turniejami. Przed nim jednak dwa spotkania, żeby ze zrozumiałą traumą się uporał. Zaś analogia z Kazimierzem Deyną, który zmarnował karnego w Argentynie (1978 r.) okazuje się zawodna. Z oczywistych względów: tamten mecz z gospodarzami przegraliśmy, zaś po bezbramkowym remisie z Meksykiem pomimo niepięknej gry szanse zachowujemy.

Rzut karny to w piłce nożnej niemal pewny gol. Dlatego do bramkarza, który strzał przepuści, nikt nie ma pretensji: nie zgłaszano ich pod adresem Jana Tomaszewskiego, którego po Wembley w 1973 r. nazwano “człowiekiem, który zatrzymał Anglię, chociaż skapitulował przy “jedenastce” Alana Clarke’a, za to poradził sobie przy wszystkich innych akcjach gospodarzy, torując nam drogę do pierwszych po wojnie finałów Piłkarskich Mistrzostw Świata. Biada za to strzelcowi, który karnego nie wykorzysta. Polski kibic znajduje jedno i to samo skojarzenie z legendarnych czasów naszego futbolu. Związane z jego ikoną.

Wszystkie porażki kapitana

Gdy ekipa Jacka Gmocha grała w 1978 r. w trakcie turnieju w Argentynie z gospodarzami, jej kapitan Kazimierz Deyna – cztery lata wcześniej wybrany trzecim piłkarzem Europy po Holendrze Johanie Cruyffie i Niemcu Franzu Beckenbauerze – świętował właśnie setny mecz w reprezentacji. Kiedy sędzia podyktował dla nas karnego, podszedł do piłki. Ale wraz z nim Zbigniew Boniek, z pytaniem, czy Deyna czuje się na siłach, by strzelać. Kapitan reprezentacji potwierdził. Nie zmylił jednak argentyńskiego bramkarza Matildo Ubaldo Fillola. W efekcie przegraliśmy 0:2 i do domu wróciliśmy z piątym miejscem. Dziś bralibyśmy je w ciemno, ale wtedy ambicje były większe. Cztery lata wcześniej w RFN zostaliśmy trzecią drużyną świata pod wodzą trenera Kazimierza Górskiego. A po kolejnych czterech latach w Hiszpanii, kiedy selekcjonerem był Antoni Piechniczek, w arcytrudnych warunkach stanu wojennego powtórzyliśmy tamten sukces.

Dla Deyny karny, którego nie wykorzystał z Argentyną, stanowił początek końca wielkiej kariery. I – nazwijmy rzecz po imieniu – zapoczątkował serię jego życiowych nieszczęść. Kibole wybili mu szyby w warszawskim mieszkaniu. Gdy pojechał grać w angielskim Manchesterze City, trafił na ławkę rezerwowych. Nie powiodło mu się również w USA, na boisku ani w interesach. Odszedł przedwcześnie jako ofiara wypadku samochodowego. Jego los kontrastuje z powodzeniem życiowym kolegów z drużyny: Grzegorza Laty i Zbigniewa Bońka, którzy byli – wprawdzie kontrowersyjnymi, ale jednak – prezesami Polskiego Związku Piłki Nożnej, a pierwszy z nich także senatorem, Jana Tomaszewskiego, co został posłem, Henryka Kasperczaka i Adama Nawałki, którzy odnieśli sukcesy jako trenerzy. Historia Deyny pozostawia wrażenie okrutnej niesprawiedliwości, skoro dawał radość milionom. Mecze kadry Kazimierza Górskiego oglądało przecież w 1974 r, gdy staliśmy się trzecią drużyną świata – 70-80 proc Polaków.  

Gola nie było, stawka rośnie

O Roberta Lewandowskiego nie musimy się jednak obawiać. Od dawna pozostaje piłkarzem kompletnym i spełnionym. Nienaganna sylwetka lekkoatlety i wzorowa dieta. Zbudowanie, wraz z żoną Anną, dawną mistrzynią karate, jednej z najmocniejszych medialnie i reklamowo marek w Polsce. Rozpoznawalność niemal doskonała. Długo można wyliczać jego przewagi. Jeśli czegoś mu brakuje, to tylko sukcesu z reprezentacją. W rozgrywkach klubowych, a także plebiscytach osiągnął szczyt marzeń. Wygrał Ligę Mistrzów z Bayernem Monachium. Wcześniej odnosił sukcesy z Borussią Dortmund. Wszyscy zapomnieli, że kiedyś nie chciano go w Legii Warszawa, gdy pogrywał jeszcze z Zniczu w podwarszawskim Pruszkowie. Za to kibice poznańskiego Lecha, gdzie wreszcie go doceniono, do dziś uznają go za swojego.  Teraz gra w Barcelonie i chociaż zespół odpadł z Ligi Mistrzów, nie jest to zapewne ostatni sezon gwiazdora z Polski w tych rozgrywkach. 

Inaczej wygląda sytuacja z Mistrzostwami Świata. Lewandowski ma 34 lata. Na następnym mundialu, jeśli Polacy awansują, wystąpi już jako zawodnik 38-letni. Dla słynnego Kameruńczyka Rogera Milli nawet czterdziestka nie stanowiła żadnej bariery, mówimy jednak o szczycie piłkarskich możliwości. Ten zaś łączyć należy z obecnym turniejem. Rozpoczętym jak koszmar, skoro przy rzucie karnym przechytrzył Lewandowskiego meksykański bramkarz  Guillermo Ochoa. As naszej reprezentacji tłumaczy się powściągliwie. Postanowił strzelać inaczej niż zwykle. W róg, mocno, po ziemi. Jak się okazało, za słabo.

Robert. Dlaczego…?

W reakcjach medialnych dominuje jednak – na szczęście zamiast agresji, z jaką przed laty potraktowano Deynę – desperackie pytanie: Robert, dlaczego? 

Jak się jednak wydaje, marka “Lewandowski” okazała się wystarczająco mocna, aby oprzeć się destrukcji po fatalnym boiskowym błędzie. Poza tym kibice zachowują rozsądek, bo meczu nie przegraliśmy. Remis z Meksykiem to żaden tytuł do chwały ale też wynik, o który trudno mieć pretensje, chociaż pięknej gry zabrakło. 

Pewne znaczenie dla powściągliwości reakcji ma fakt, że żurnaliści sportowi głównego nurtu od dawna obrali sobie za cel ataków selekcjonera reprezentacji Czesława Michniewicza i nieudany karny Lewandowskiego, co już widać, wcale tej reguły nie zmienia. 

Dla psychiki samego piłkarza ma to jednak drugorzędne znaczenie. Presja rośnie. I tak okazała się znaczna, gdy przed czterema laty po turnieju w Rosji znalazł się Lewandowski na zestawionej przez ekspertów liście zawodników, którzy wtedy zawiedli najbardziej, pomimo renomy. 

Coś do udowodnienia swoim ma jednak również starszy o rok o Lewandowskiego i od dawna, raczej z sukcesem, rywalizujący z nim o miano najlepszego gracza świata Argentyńczyk Leo Messi. Wszystko, co reprezentacyjnej kariery Lewandowskiego dotyczy, również do Messiego da się odnieść. Nie został jeszcze mistrzem świata, w odróżnieniu od starszych narodowych legend: Mario Kempesa (to on strzelił nam dwa gole, gdy Deyna karnego nie wykorzystał w 1978 r.) i Diego Maradony (1986). Zaś po pierwszym meczu w Katarze Messi również ma prawo odczuwać traumę. Nie zmarnował wprawdzie rzutu karnego, bo go nie egzekwował, ale nie zapobiegł porażce drużyny z Arabią Saudyjską, co na razie stanowi największą sensację turnieju.

Na zakończenie rozgrywek grupowych spotkają się Polska i Argentyna. Na boisko wybiegną Messi i Lewandowski. Już przed turniejem ich pojedynek zapowiadał się pasjonująco. Niepowtarzalna dramaturgia futbolu, stanowiąca o pięknie gry, sprawiła, że po pierwszej rundzie spotkań stawka została zwielokrotniona. Pamiętamy jednak, że w piłkę nożną gra po jedenastu zawodników z każdej strony. Dyspozycja lidera, nawet charyzmatycznego, nie musi przesądzić o wyniku. Podobnie jak zmarnowany w meczu z Meksykiem rzut karny nie przeszkadza nam pozostać w grze.         

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here