Przebieg sierpniowych protestów z 1980 r. stanowił efekt mądrości zbiorowej Polaków, więc choćby dlatego rocznica porozumień nie powinna być zawłaszczana przez jedną siłę polityczną. Umowa gdańska, pozwalająca na powołanie legalnej Solidarności oznaczała też powrót Polski po ponad 40 latach pozostawania na peryferiach do głównego nurtu polityki światowej. Sprawa polska stała się gorącym tematem telewizyjnych przekazów i rozmów polityków. Przez kolejną dekadę nie zeszła z tej agendy.

W Sierpniu 1980 r. spotkały się wszystkie istotne dla Polaków tradycje i szkoły myślenia. Do Stoczni Gdańskiej i tysięcy innych, mniej znanych strajkujących wtedy zakładów docierały publikacje drugiego obiegu, jednak nielegalna polityka – wedle celnego określenia, zawartego w tytule książki Andrzeja Anusza o postępującej ekspansji niezależnej świadomości w Polsce – obejmowała wtedy swoim zasięgiem zdecydowaną mniejszość protestujących.
Słuchano za to – pomimo hurgotu zagłuszarek – zagranicznych rozgłośni, zwłaszcza Wolnej Europy, zaś w kościołach kazań niepokornych kapłanów. Nauczanie papieskie i wspólnota ujawniona w trakcie pierwszej pielgrzymki Ojca Św. Jana Pawła II do Ojczyzny nakładały się na wspomnienia rodzinne, zwłaszcza wojenne i okupacyjne oraz doświadczenia wcześniejszych protestów.

Robotnicy, nawet jeśli nie czytali “Rewolucji bez rewolucji” Leszka Moczulskiego, przestrzegającej przed prowokacją władzy, dążącej do rozładowania napięcia poprzez gwałtowny wybuch społeczny – nie dali się sprowokować do wyjścia na ulice, pamiętając o krwawych doświadczeniach poznańskiego Czerwca 1956 oraz Grudnia 1970 r. w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu oraz o brutalności szturmowych oddziałów milicji w Czerwcu 1976 r. w Radomiu i Ursusie.

Pewniej czuli się we własnych zakładach, bo chociaż w większości nie znali koncepcji Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, powtarzano im w niezliczonych przekazach, że są klasą przodującą – aż jak w stoczniowej piosence “przestała nagle być sloganem dyktatura proletariatu”. Porzucili zarazem złudzenia dotyczące wiarygodności systemu, pamiętając słynne “Pomożecie?” Edwarda Gierka, w ślad za którym nie poszły konkretne zobowiązania, z których władze można by rozliczać. Dlatego strajkujący żądali negocjacji z oficjalnymi przedstawicielami i porozumień na piśmie. Ich podpisanie transmitowała telewizja. Nikogo u nas już jednak nie dziwiło to, co szokowało marksistów zachodnich: porozumienie z robotnikami sygnuje Polska Zjednoczona Partia… nominalnie Robotnicza. Dla Polaków jej nazwa od dawna stanowiła folklor.

Ludzie potrzebni sobie nawzajem

Głęboki rozdźwięk pomiędzy tym, co mówi się w domu przy stole i w zakładzie pracy na zebraniu, konfrontacja drętwej nowo-mowy propagandy oficjalnej (z telewizora w chwili pierwszego w powojennej Polsce spadku dochodu narodowego rozlegały się apele o poszukiwanie rezerw, hasło dobrej roboty DO-RO, czy bombastyczne przerywniki: Polska, Polacy, Polaków rozmowy…) z bez porównania bardziej ludzką choć staroświecką stylistyką kazań w parafii, sprzeczność osobistych doświadczeń wobec biurokracji i marnotrawstwa ze statystyką pełną urzędowego optymizmu  – wszystko to legło u podstaw sierpniowej wspólnoty, po latach atomizacji społeczeństwa. Właśnie w latach 70 wybitny socjolog Stefan Nowak diagnozował na podstawie badań, że Polacy znajdują dla siebie tylko dwie zbiorowości, z którymi się identyfikują: własną rodzinę i naród. Brakowało szczebli pośrednich. Nikt się nie spodziewał ze sceptycznych jajogłowych, że wyrosną one tak szybko. Oddajmy zresztą głos Ryszardowi Kapuścińskiemu, który zanim opisał strajkujący Gdańsk, obejrzał niejedną rewolucję w Trzecim Świecie: “Zupełnie obcy ludzie poczuli nagle, że są – jedni drugim – potrzebni. Wzorzec tego nowego typu stosunków, który wszyscy przyjmowali, stworzyły załogi wielkich zakładów strajkujących” [1]. 

Polskie lato 1980 – czy jeszcze w lipcu w Ursusie i Lublinie, czy w sierpniu w Gdańsku i Szczecinie od początku miało charakter pokojowego protestu. Nie brano poważnie pod uwagę żadnej innej jego formy.

Rozwagę polskich robotników Norman Davies (“Boże igrzysko”) wywodzi z tragedii Powstania Warszawskiego, która dotknęła poprzednie polskie pokolenie. Solidarności, kiedy już powstała, wystarczyło więc potwierdzić demokratyczny charakter ruchu i wyrzeczenie się przemocy, co zaskarbiło dziesięciomilionowemu związkowi zawodowemu sympatię wolnego świata, ale też pozwoliło kaptować skutecznie przedstawicieli obozu władzy (czasem wybitnych jak Stefan Bratkowski czy Wojciech Lamentowicz; wtedy jeszcze obaj z czerwonymi legitymacjami).
Do Solidarności zapisał się co trzeci z ówczesnych 3 milionów członków PZPR. Wolne związki powstawały nawet w aparacie ucisku, zapisało się do nich 42 tys. milicjantów, tyle że w tym akurat wypadku władza zareagowała błyskawicznie i wszyscy zostali ze służby zwolnieni.
Również złamanie porozumień gdańskich z 31 sierpnia 1980 r. i wprowadzenie przez ekipę generalską stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. ani późniejsza delegalizacja Solidarności a nawet zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa nie zmieniły jej strategii działania bez użycia przemocy. Przyczyniły się do tego chrześcijańskie korzenie ruchu społecznego, zwłaszcza myśl papieska (encyklika “Laborem exercens” przygotowana przez Jana Pawła II faktycznie na zjazd Związku), zaś potwierdziła “Etyka Solidarności” spisana przez ks. Józefa Tischnera. 

Lepiej lub gorzej ale zawsze demokratycznie

Połączyła też Polaków niechęć do dyktatury, do rządów silnej ręki, jakich zaznali ze strony obcych – Niemców i Rosjan – ale też nominalnie swoich. Charakterystyczne, ze wtedy Józefa Piłsudskiego darzono prawdziwym kultem za zwycięski powrót z Magdeburga i pokonanie bolszewików pod Warszawą, wnikliwą broszurkę o ewolucji jego myśli politycznej autorstwa Marcina Króla zaczytywali zgodnie studenci i patriotyczni emeryci, ale w Marszałku widziano wyłącznie twórcę i obrońcę państwowości polskiej, nie zaś sprawcę przewrotu majowego ani inspiratora rozpędzenia Centrolewu i procesu brzeskiego. Budowniczego Centralnego Okręgu Przemysłowego a nie Berezy Kartuskiej.

Zaś każdy związkowy przywódca – Lecha Wałęsy też to dotyczyło – zanim został wybrany, musiał najpierw przykładnie zapewnić, że wyrzeka się wszelkich zamordystycznych tendencji, bo te związkowi działacze identyfikowali z komitetem partyjnym, u siebie naprawdę demokrację kultywując, co znajdowało wyraz w długich dyskusjach wieńczonych niemal nie kończącymi się głosowaniami z zachowaniem skrupulatnych procedur. Czasem tworzyli to wszystko ludzie, którzy z regułami wyborczymi mieli do czynienia co najwyżej na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej.

Ewa Berberyusz tak relacjonowała w “Tygodniku Powszechnym” jedno z pierwszych posiedzeń nowego związku: “Wałęsa wstaje i przeprasza, że włącza się na partyzanta. Jego stanowisko: nie chcę jedności, która nas wymanewruje – mówi – nie chcę rządzić centralistycznie i od tego nie odstąpię” [2].

Romantyzm postulatów, pozytywizm pracy

Sierpień i Solidarność, która z niego powstała, pogodziły inspiracje romantyczne i pozytywistyczne. Romantyzm objawiał się w postulatach, które eksperci pochopnie uznawali za nierealne, a robotnicy i tak przeforsowali – jak żądanie wolnych związków zawodowych wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego czy Posłanie o ponad rok późniejszego zjazdu NSZZ “S” Do Ludzi Pracy Europy Środkowej i Wschodniej. Romantyczna była symbolika i pieśni ze słynnymi “Murami” Jacka Kaczmarskiego. Pozytywistyczne za to z ducha – odbywające się w strajkujących zakładach prelekcje i wykłady, obejmujące cały ruch społeczny akcje samokształceniowe, kluby dyskusyjne i szkolenia, dotyczące praw pracowniczych i obywatelskich. Wreszcie zaś – realne zaangażowanie intelektualistów i artystów po stronie robotników. W czasach pierwszej Solidarności Andrzej Wajda powiedział, że mógłby być kierowcą Lecha Wałęsy. Ale też nakręcił “Człowieka z żelaza”, nagrodzoną Złotą Palmą w Cannes fabularną historię rodzenia się wielkiego ruchu. Z wizyt intelektualistów w strajkującej gdańskiej stoczni zrodziły się dzieła wybitne, jak powieść Janusza Głowackiego “Moc truchleje” czy “Notatki z Wybrzeża”, klasyczny już dziś krótki reportaż Ryszarda Kapuścińskiego.                    
Lista tych, którzy w świecie troszczyli się o przetrwanie Solidarności, zwłaszcza zapobieżenie zagrażającej jej interwencji radzieckiej i innych państw Układu Warszawskiego obejmuje najwybitniejszych przywódców epoki. Oprócz Jana Pawła II to dwaj kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych – Jimmy Carter, który po kryzysie brudnej wojny wietnamskiej ponownie umieścił kryteria moralne wśród priorytetów polityki zagranicznej USA oraz Ronald Reagan, podejmujący radzieckie wyzwanie zamiast przed nim ustępować. Lobbowali na rzecz Solidarności doradca prezydenta USA Zbigniew Brzeziński i kardynał Agostino Casaroli.

Oprócz reguł, obowiązujących na geopolitycznej szachownicy, przyczyniał się do tego podziw dla największego w powojennej Europie masowego ruchu społecznego. Nie był on obcy nawet przedstawicielom zachodnich ruchów pacyfistycznych. Rafał Grupiński wspomina, jak niemieccy Zieloni udzielali cennej pomocy poligraficznej i materialnej podziemnej Solidarności Walczącej podobnie jak… rządzącej w Nikaragui marksistowskiej juncie wojskowej, argumentując, że ZSRR wobec Polski odgrywa rolę podobnie imperialistyczną jak USA wobec tego państwa. Dopiero gdy runął mur berliński, okazało się, że Niemcom ta pomoc się opłacała. Kapuściński wspomina, że do Stoczni Gdańskiej nie wpuszczono zmierzających tam z pielgrzymką trockistów hiszpańskich.

Sierpień po 40 latach

To z Sierpnia możemy być dumni, nie z 4 czerwca 1989 r, po którym zamykano fabryki – dawne twierdze Solidarności – za sprawą kolejnych rządów, nad którymi wciąż noszący historyczną nazwę związek rozciągał parasol ochronny. W 1980 r. nie tylko dogadaliśmy się jak Polak z Polakiem, wedle słynnych słów Lecha Wałęsy. Zadziwiliśmy świat, który wstrzymał oddech. Do Solidarności zapisał się co trzeci członek PZPR. A zjazd Związku uchwalił Posłanie do ludzi pracy Europy Środkowej i Wschodniej. Spełniło się po 10 latach.

Read more

Ruch dziesięciomilionowy, więc z konieczności umiarkowany, budził uznanie świata, co jedni godzili z podziwem dla Ronalda Reagana, inni dla Michaiła Gorbaczowa. Znane na Zachodzie jeszcze w czasach pierwszej Solidarności powiedzenie głosiło, że prawica popiera ją, bo jest religijna, zaś lewica – bo to przecież związek zawodowy. Walczący pokojowymi metodami i czytający te same książki, a przy tym szczerze podziwiający Zachód za tamtejszy dobrobyt i porządek opozycjoniści z Polski nie wzbudzali w wolnym świecie podobnych kontrowersji co powstańcy afgańscy, również zmagający się z radziecką dominacją, ale z bronią i literalnie pojmowanym Koranem w ręku.

Solidarność zaś – chociaż czasu miała niewiele w jeszcze legalnym okresie – wykreowała prospołeczne koncepcje gospodarcze autorstwa Tadeusza Kowalika, Stefana Kurowskiego i Ryszarda Bugaja. Częścią związkowego programu stał się projekt “Samorządnej Rzeczypospolitej”, w aspekcie samorządu terytorialnego urzeczywistniony już po zmianie ustrojowej – pierwsze całkiem wolne wybory w 1990 r. wyłoniły władze gmin i dzielnic, bo jeszcze 4 czerwca 1989 r. chociaż głosy liczono rzetelnie, obowiązywał polityczny kontrakt, dotyczący rozdziału mandatów. Natomiast koncepcje współzarządzania zakładami państwowymi przez ich pracowników, nawiązujące do pomysłów rad robotniczych jeszcze z października 1956 i następnych miesięcy stały się nieaktualne z powodu stopniowej likwidacji wielkich fabryk, dawnych twierdz Solidarności, przez powołującą się na dorobek związku i chronioną jego parasolem ochronnym władzę. Prospołeczne projekty wyparte zostały przez modny wtedy liberalizm szkoły chicagowskiej oraz consensus waszyngtoński.

W zwulgaryzowanej wersji tłumaczono je na zasadę, że fabryka warta jest tyle, ile ktoś jest skłonny za nią zapłacić. Doprowadziło to do wygaszenia nie tylko przemysłu włókienniczego niezdolnego do konkurencji z importem towarów chińskich czy szkodliwych dla środowiska przestarzałych kombinatów chemicznych ale również nowoczesnej polskiej elektroniki czy konkurencyjnej przynajmniej na tle krajów bloku motoryzacji. Rychło zresztą symbolem przemian stało się niewybredne hasło, że pierwszy milion trzeba ukraść, zaś dbałość o majątek narodowy ustąpiła pietyzmowi wobec rodzących się majątków osobistych, najczęściej nie związanych z żadną działalnością wytwórczą.  Nie wszystko z dawnych programów pozostaje jednak anachronizmem. Sytuacja na Białorusi dziś pokazuje mądrość zbiorową zjazdu Solidarności, który w gorącym roku 1981 r. uchwalił Posłanie do Ludzi Pracy Europy Środkowej i Wschodniej. Wzywa ich do tworzenia własnej reprezentacji. Na początek w formie pracowniczej, związkowej.

Białoruś i Polska. Szansa a nie misja

Nie mamy polityki wschodniej. Pozostaje ona wyłącznie kalką amerykańskiej i niemieckiej. Dla obu mocarstw Białoruś i Ukraina to jednak kraje odległe. Dla nas – sąsiedzi i ojczyzny polskich mniejszości. Nie możemy więc płacić za cudze koncepcje geopolityczne. Żeby tego nie robić, czas mocno wyartykułować własne interesy: ochronę Polaków zza kordonu i wspieranie ryzykujących tam naszych przedsiębiorców. Zaś działania na rzecz demokratów białoruskich mogą być trzecim celem, zresztą lepiej od rządzących już je prowadzą opozycyjny poseł Michał Szzcerba oraz marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Ale świat pamięta też, jak poprzednik tego ostatniego Stanisław Karczewski chwalił Aleksandra Łukaszenkę jako ciepłego człowieka. Wstyd…

Read more

Obecna kondycja Białorusi, gdzie wobec braku struktur obywatelskich represjonowanych działaczy muszą w wyborach zastępować ich małżonki, a wielu nominalnie opozycyjnych polityków nie cieszy się zaufaniem zachodnich instytucji, które podejrzewają inspirowanie ich przez władzę – wszystko to pokazuje, że kierunek zarysowany przez Solidarność pozostawał skuteczną receptą, a budowanie niezależnych ruchów społecznych stanowi najlepszą przeciwwagę dla autorytarnej dyktatury. Za wcześnie więc, by tamten apel, chociaż pochodzi sprzed 39 lat, przekazać do muzeum. 

Za wcześnie na muzeum, dobra pora na refleksję

Lepsza od przedwczesnego oddania tradycji i dorobku solidarnościowego w ręce konserwatorów zabytków, którzy zresztą sobie z tym nie radzą, jak świadczy spór o tablice z 21 postulatami gdańskimi – wydaje się koncepcja Dariusza Grabowskiego, przedsiębiorcy i ekonomisty, który przed rokiem w Radomiu w przeddzień rocznicy Sierpnia zaproponował zbudowanie tam – ze względu na zasługi miasta, którego robotniczy protest poprzedził o całe cztery lata ten sierpniowy – centrum kultury, edukacji i turystyki, poświęconego całemu doświadczeniu Solidarności i szerzej nawet polskiej wolności w najbardziej różnorodnych jej formach. Stanowiłoby dla przyjezdnych atrakcję i okazję do refleksji, zaś miejscowym oprócz prestiżu i zadośćuczynienia za dawne represje, spadające na buntownicze miasto, dałoby zarobek i etaty. Dopóki nie powstanie, przyjdzie nam wciąż w odniesieniu do Solidarności powtarzać znane: sami nie wiecie, co posiadacie. I chwytać się za głowy, śledząc wyczyny obecnego aparatu związkowego, wciąż używającego historycznej nazwy i logotypu, ale skłonnego do wspierania każdego działania rządzących z PiS.

Smutną miarą odejścia od wartości sprzed 40 lat – kiedy to film dokumentalny “Robotnicy 80” w reżyserii Andrzeja Chodakowskiego i Andrzeja Zajączkowskiego budził tak ogromne zainteresowanie, że oficjalne gazety anonsowały go w repertuarze kin jako “wszystkie seanse zarezerwowane” – pozostaje fakt, że współcześni związkowcy i domorośli specjaliści od dialogu społecznego starannie unikają słowa “robotnik”, jakby było brzydkie –  masowo je zastępując bardziej eleganckim sformułowaniem “pracownik”. Tego się doczekaliśmy równo w okrągłą rocznicę robotniczego przecież protestu. Wiele jednak razy w polskiej historii pozornie już przebrzmiałe hasła i wartości okazywały się zaskakująco żywotne. I powracały, gdy zaczynało być gorzej…

[1] Ryszard Kapuściński. Notatki z Wybrzeża. “Kultura” (warszawska) z 14 września 1980 
[2] Ewa Berberyusz. Zjazd delegatów. “Tygodnik Powszechny” z 19 października 1980

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here