Dlaczego nie oddam głosu na Andrzeja Dudę w pierwszej ani drugiej turze wyborów prezydenckich

Znamienne, że na sam koniec kadencji prezydent poleciał do USA szukać sukcesu u Donalda Trumpa. To dowód niewielu jego przewag przez 5 lat w kraju

Miał wiele okazji, żeby się usamodzielnić. Ale nie objawił takiej potrzeby. Nie pozbawiony zdolności politycznych, zawierał sojusze ale w sprawach personalnych, przy czym raz wygrywał (odwołanie Macierewicza z MON) kiedy indziej dal się wyprowadzić w pole (niedoszłe oczyszczenie TVP z Kurskiego). Kwestie zasadnicze – imponderabilia, jakby powiedział Józef Piłsudski – go nie interesowały. Żaden polski prezydent nie ubiegał się o reelekcję z równie skromnym bilansem pierwszej kadencji.  

Być może nie należy o tej prezydenturze zbyt wcześnie pisać w czasie przeszłym, skoro pod względem formalnym potrwa przynajmniej do 6 sierpnia, a przy tym lokator Pałacu – nomen omen – Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu (pamiętam, jak każde użycie tej historycznej nazwy złościło urzędników Aleksandra Kwaśniewskiego), bo trudniej nazwać go gospodarzem tego gmachu, wciąż jednak przoduje w sondażach. Tyle, że nie wróżą mu już one zwycięstwa w pierwszej turze a jedyną nadzieję na wygranie drugiej dało Dudzie… wejście do gry Rafała Trzaskowskiego, kontrkandydata tak ostentacyjnie uosabiającego tradycyjne przymioty Platformy Obywatelskiej, że zdolnego zaktywizować uśpionych wyborców, którzy nie życzą sobie powrotu do władzy tej formacji. Gdyby rywalem w drugiej turze miał zostać Szymon Hołownia lub Władysław Kosiniak-Kamysz, co po załamaniu kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej po jej fatalnym apelu o bojkot wyborów w majowym jeszcze terminie wydawało się całkiem możliwe – Duda nie miałby skąd pozyskiwać nowych zwolenników.

Kandydat PiS musi więc liczyć na polaryzację, na obudzone resentymenty, z legendą smoleńskiego zamachu włącznie – a nie własny dorobek. Już to może do niego nieufnie nastawiać. Pobudza bowiem gorszą stronę osobowości wyborców. Pamiętamy, jak trawestował „ojczyznę dojną racz nam zwrócić Panie” przedstawiając niby tym żartem sposób myślenia opozycji, chociaż od polskiego prezydenta podkreślającego w dodatku własną pobożność wymagać należy większego szacunku dla historycznej pieśni „Boże, coś Polskę”. To nie jedyna niezborność ukazująca chwiejny charakter Andrzeja Dudy.

Wyszukiwarka głowy państwa

Demonstrujący udane życie rodzinne, mogący się pochwalić reprezentacyjną żoną, która kiedyś uczyła niemieckiego w najlepszym liceum w Krakowie, czy zdolną córką a wreszcie teściem wybitnym poetą Julianem Kornhauserem – nie wiadomo po co komunikował się w mediach społecznościowych z Karoliną wazeliną czy internautką o nicku ruchadło leśne. Polacy nie są pewnie przesadnymi konserwatystami, ale nie tak pojmują powagę prezydenckiego urzędu.

Kocha ustawki. W dobie pandemii w Garwolinie na pogotowiu witał go dyrektor z PiS, jakby bezpartyjny nie mógł. Gdy w kampanii było gorąco nie ujął się nigdy Duda za nękanymi przez policję oponentami pikietującymi jego wiece, chociaż po pierwsze wypadało, a po drugie inny krakowianin i pisowiec z krwi i kości Ryszard Terlecki umiał powściągnąć pracownika biura klubu, popychającego jakiegoś nawiedzonego naprawiacza świata, który zakłócał briefing wicemarszałka Sejmu. Ale Terlecki to profesor i autor wielu historycznych książek a Duda – tylko doktor praw, którego za sposób traktowania ustawy zasadniczej publicznie potępili jego promotorzy i wykładowcy.

Siła bezwstydnych czyli nominacja dla Piotrowicza

Nie zbudował własnej drużyny. Nie wiadomo nawet, komu ufa poza zdolnym specjalistą od wizerunku też krakowianinem Piotrem Agatowskim, który go w znacznej mierze wykreował. Dymisję znakomitej prawniczki mec. Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, władnej mu profesjonalny staff zbudować, z funkcji szefowej kampanii przyjął, gdy tylko ją złożyła po ostrych atakach medialnych, doskonale wiedząc, że są bezzasadne. Niedobrze to świadczy o jego pojmowaniu lojalności. Jedyną osobą „z nazwiskiem”, którą trwale zaangażował pozostaje dawna bohaterka opozycji doradczyni Zofia Romaszewska. Tyle, że podpieranie się jej kultową postacią nie przeszkodziło prezydentowi wręczyć nominacji do Trybunału Konstytucyjnego prokuratorowi stanu wojennego Stanisławowi Piotrowiczowi. Trochę może się wstydził, skoro nocną porą i bez kamer to uczynił. I dalej na każdym kroku podkreśla przywiązanie do tradycji Solidarności. Amplitudą ideowych paroksyzmów Duda przypomina opisywanego przez Jeana Duche francuskiego średniowiecznego feudała, który po każdym półroczu nękania poddanych i najeżdżania sąsiadów udawał się w trwającą kolejne pół roku pielgrzymkę pokutną, w trakcie której nakazywał sługom, żeby go biczowali i wlekli za koniem po ulicach Jerozolimy. A po powrocie… dalej robił swoje.

Dudę z jego mentorem i promotorem kariery Jarosławem Kaczyńskim łączy brak życiorysu. Nie tylko bohaterskiego, ale jakiegokolwiek. Przy lekturze biogramów ich obu można usnąć. Szkoły, doktorat, wykłady, kolejne funkcje publiczne… To już wolę Krzysztofa Bosaka z jego tańcem z gwiazdami albo Szymona Hołownię z akcjami charytatywnymi na rzecz Afryki…

Andrzej Duda, rocznik 1972, działał tylko w ZHP – czerwonym harcerstwie, przez jego antykomunistycznych rówieśników uznawanym za ciężki obciach. Woleli ganiać się albo i tłuc z milicją na Plantach albo przed nowohucką Arką. Równolatkowie druha Dudy zakładali Federację Młodzieży Walczącej czy bohaterskie KPN-owskie przybudówki jak „Świt Niepodległości” czy „Nike” – chłopaki z tej pierwszej zawiesili patriotyczny transparent na drutach wysokiego napięcia w Ursusie zaś ich koledzy z drugiej baner upamiętniający 17 września na ścianie przeznaczonej do rozbiórki kamienicy przy Targowej, tak, że ściągnięcie go wymagało przyjazdu brygady antyterrorystycznej. Zatrzymanej na demonstracji 3 maja mojej osiemnastoletniej koleżance z polonistyki i dziennikarstwa Katarzynie Komosie milicjant powiedział z nutą podziwu: – Wcześnie zaczynasz.

Andrzej Duda zaczął późno… i nie tam, gdzie powinien. Nie zmienią tego kilogramy odznaczeń, wręczanych teraz weteranom opozycji. Prezydencka obłuda w kwestii polityki historycznej – bo honorowanie Piotrowicza nie przeszkadza mu zarzucać innym sędziom, że się wywodzą z PRL – pokazuje, jak wiernym okazał się uczniem Jarosława Kaczyńskiego. Liderowi PiS nie przeszkadzał Andrzej Kryże, w czasach PRL skazujący uczestników patriotycznych obchodów przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Nie razi go również stado dawnych postkomunistycznych nadgorliwców w TVP. Duda starał się oczyścić rządową stację z Jacka Kurskiego i jego najbliższych współpracowników, ale nie w imię zasad. Czuł się zagrożony, bo przypisywał temu układowi inspirowanie ataków na prezydencką rodzinę. Tylko po części dopiął swego, skoro Kurski wprawdzie został odwołany z prezesury, ale rychło powrócił bocznymi drzwiami do zarządu. Za to prezydencki podpis pod ustawą dającą państwowej telewizji i radiu dwa miliardy złotych z kieszeni podatnika – położony na drugiej szali tej transakcji – spod dokumentu nie wyparuje. Prezydent może się więc poczuć ograny, wystawiony do wiatru czy ośmieszony przez samego Kaczyńskiego, który tę transakcję żyrował.

Za to udana okazała się operacja pozbycia się z funkcji ministra obrony innego kompromitującego obóz rządzący indywiduum – Antoniego Macierewicza. Żeby osiągnąć efekt, Duda sprzymierzył się z premierem Mateuszem Morawieckim. Obaj wymogli na Kaczyńskim pokazową dymisję szefa MON. Sprawnie przeprowadzona akcja „wyrywania chwasta” jak mówili wtedy między sobą pisowcy stanowi dowód, że krzywdzące jest odmawianie Dudzie talentów politycznych. Prezydent po prostu… rzadko czyni z nich użytek. Zwykle wtedy, gdy chce sobie zapewnić poczucie bezpieczeństwa. W sprawach kadrowych, nie pryncypialnych. Trochę podobnie było z gościem opisywanym przez Stanisława Jerzego Leca, co sumienie miał czyste, bo rzadko używane.

O ile w polityce wewnętrznej największym sukcesem pozostaje uwolnienie Polski od Macierewicza w rządzie – za co prezydentowi należy się wdzięczność współobywateli – to na arenie międzynarodowej  Duda z dumą może zapisać na swoim koncie zniesienie przez USA wiz dla Polaków. To jedyne pewnie wydarzenie z racji którego – a nie tylko z powodu pełnionej funkcji – znajdzie miejsce w każdej encyklopedii. Latał też Duda do Chin, spacerował po wielkim murze, zabierał ze sobą biznesmenów, ale niewiele z tego wynikało. Przyjmował w Polsce Emanuela Macrona, młodego jak on sam prezydenta Francji, z podobnie nikłym efektem. Zaś największym rozczarowaniem zapewne jego polityka stała się dla kresowian i Polaków „zza kordonu” – z tym, że o ile Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski składali ich postulaty na ołtarzu sojuszu z Ukrainą, to Duda przespał zwycięstwo wyborcze prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i szansę na ustanowienie stosunków opartych na poszanowaniu historycznej prawdy i godności z politykiem, który w odróżnieniu od swoich pomarańczowych poprzedników nie kłania się pamięci banderowców.

Z czym do Waszyngtonu

W słynnym filmie “Mr. Smith jedzie do Waszyngtonu” w reżyserii Franka Capry główny bohater, choć prostoduszny, doskonale wie, dlaczego udaje się do stolicy. Niedoceniany, wypełnia swoją senatorską misję. Zaskakuje selekcjonerów partyjnych, którzy widzą w nim tylko figuranta.

Read more

Bilans pięciu lat prezydentury Andrzeja Dudy uderza – podobnie jak jego biogram – ubóstwem treści i wydarzeń. Pięć lat a jakby pięć miesięcy. Żadnych wizjonerskich projektów ustaw, epokowych spotkań ani deklaracji – jakby całą domenę twardej polityki prezydent pozostawił swojemu patronowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Sobie Duda rezerwuje rolę nie tyle notariusza czy jak chce opozycja długopisu prezesa, co każdą ustawę podpisze (statystycznie wetuje PiS-owi jedną rocznie, dodajmy z kronikarskiej dokładności) – co ładniejszego cienia Jarosława Kaczyńskiego. Takiego, co spotka się, wystąpi, porozmawia – zrobi to wszystko, czego zamknięty w sobie i nie obyty prezes nie potrafi. I nie wdrapie się na trybunę bez żadnego trybu, nikomu nie nawrzuca. Duda pozostaje cieniem Kaczyńskiego niewątpliwie ładniejszym od oryginału. Taką rolę przyjął na siebie pięć lat temu, podejmując się kandydowania. Kaczyński się do tego nie rwał, pamiętając porażkę z Komorowskim w posmoleńskich wyborach z 2010 r. Dżoker został prezydentem ale w niczym nie sprzeciwił się królowi tej talii. Układ z 2015 pozostał dotrzymany. Tyle, że nie tylko w polityce kto stoi w miejscu, ten się cofa. A Polska, przechodząca katastrofę pandemii i jej następstwa gospodarcze nie może już sobie pozwolić na pięć kolejnych straconych lat…

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here