czyli jak niemieckie media Polaków patriotyzmu uczą
W obliczu tragedii Ukrainy niosącej za sobą również oczywiste zagrożenie dla Polski okazało się, że w życiu publicznym cudów nie ma. Społeczeństwo, pomagajac spontanicznie i z sercem uchodźcom potwierdziło przywiązanie Polaków do praktykowania w chwili próby solidarności, empatii i współczucia. Politycy zażarcie zwalczający się nawzajem powtarzają zarazem: wszystkie ręce na pokład. Zaś publicyści – jakby taka była ich rola – plotą, co im niczym pianiście z depresją trafi z wyłączeniem udziału zwojów mózgowych pod palce na klawiaturze.
Zbrodnie Putina ani opór Zełenskiego zbyt wiele u nas nie zmieniły: mądrzejsi na szczęście nie zgłupieli, za to słabym na umyśle też rozumu nie przybyło.
Nie brakuje za to niektórym bezczelności, mieszczącej się wprawdzie w granicach wolności słowa – której zawsze jestem skłonny bronić nawet wtedy, gdy pozwala na wygadywanie rzeczy sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem lub zwyczajnie krzywdzących – ale już nie ludzkiej przyzwoitości.
Przeskoczył te ostatnie na pewno jednym susem domorosły celebryta (niedawny partner życiowy postkomunistycznej gwiazdeczki Magdaleny Ogórek, nieudanej kandydatki Leszka Millera na prezydentkę naszego znękanego kraju, obecnie zaś najwybitniejszej publicystki prorządowej TVP Jacka Kurskiego) zatrudniony w niemieckim koncernie prasowym Ringier Axel Springer jako redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk. Pomysł, żeby z takim curriculum vitae zwracać się ex catedra do Polaków w sprawach dla nas najważniejszych – bezpieczeństwa kraju i jego przyszłości – sam w sobie promować ma Węglarczyka jako skandalistę. Lud polski jednak, co go obecny pracodawca byłej dziewczyny Węglarczyka Kurski, krzywdząco i obraźliwie ciemnym nazywa, zna na to całkiem inne słowo.
Skoro jednak Węglarczyk w imieniu swojego niemieckiego pracodawcy poucza Polaków jakimi powinni być patriotami – spróbujmy stłumić obrzydzenie tym faktem wywołane i pójść za myślami narracji, nawet jeśli pierwsze wrażenie wskazywać mogłoby, że jakiegokolwiek – jak wspomniany lud mawia – pomyślunku tam brakuje.
Zgodnie z receptą Alfreda Hitchcocka w pierwszej scenie wybucha bomba a później napięcie stale rośnie. Skoro polski poemat narodowy “Pan Tadeusz” zaczyna się od słów “Litwo, ojczyzno moja” to czytelnik trafnie może się spodziewać, że w dwunastu jego księgach zasygnalizowany w ten sposób paradoks zostanie rozwikłany. Podobnie “Ogary poszły w las” jako pierwsze zdanie “Popiołów” obiecują wiele, a w trzech kolejnych tomach Stefan Żeromski zapowiedzi te spełnia.
Węglarczyk zaczyna – jak mawia się w salach akademickich – in medias res, albo jak przywoływany już dwukrotnie tu lud mawia: z grubej rury.
“Polska jest w najbardziej niebezpiecznym momencie od 1939 r.” – oznajmia redaktor naczelny portalu Onet Bartosz Węglarczyk. Pomińmy koślawości polszczyzny tego, co wszak innym powinien teksty poprawiać a nie paskudzić własne, darujmy sobie małostkowe złośliwości, że widać stanowią one efekt korzystania z po amatorsku tłumaczonej z niemieckiego ściągi. Jak radził też cytowany już tu Adam Mickiewicz: plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi, nawet jeśli oponenci będą nam zarzucać, że tam tylko płycizna, szlam i muł, a głębokości żadnej. Wszak wielki filozof Wilhelm Dilthey uczy nas, by autora rozumieć lepiej, niż on sam siebie pojmował… Zwłaszcza, że samowiedza nie wydaje się najmocniejszą stroną naczelnego Onetu.
Główna myśl jego bombastycznego przesłania broni się słabo. Wojska Putina stoją dziś pod Kijowem, nie Warszawą. Popieramy Ukrainę jak możemy, wspomagamy z serca jej uchodźców. Jednak za czas bardziej od obecnego dla Polski niebezpieczny, wbrew teorii Węglarczyka, uznać należy lata 1940-45, kiedy to przodkowie jego obecnych pracodawców panowali nad polskim terytorium, podzielili je na Generalne Gubernatorstwo i ziemie wcielone do Rzeszy, burzyli miasta w tym stolicę, podobnie jak dziś czyni to Putin na Ukrainie, palili wsie, też całkiem jak teraz Rosjanie na wschód od nas. Stąd też porównanie jakie czyni Węglarczyk – pomijające wyczyny antenatów jego chlebodawców na polskiej ziemi – okazuje się nieprzyzwoite. Nie działo się bowiem tak, że Polacy po trudnym jak przyznaje Węglarczyk roku 1939 polecieli sobie w Kosmos skąd szczęśliwie powrócili w 1989 r. za sprawą “niedźwiadka” Helmuta Kohla z Tadeuszem Mazowieckim. Ktoś im w międzyczasie krzywdę wyrządził. Stąd brał się zresztą i sens tamtego historycznego gestu z Krzyżowej.
Trudno też nie zauważyć, że w roku 1956 r. gdy radzieckie czołgi wyruszyły z baz na wiadomość o antystalinowskich wystąpieniach polskich robotników, niebezpieczeństw dla nas było więcej niż teraz, z całym dla ukraińskiego oporu szacunkiem, podobnie jak w latach 1980-81, gdy wokół Polski z jej pokojową i demokratyczną rewolucją pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności zacieśniał się pierścień obcych wojsk, wśród których była też armia NRD. Z której dawnych terenów rekrutuje się dziś spora masa odbiorców mediów Springera. Koncern, właściciel nie tylko Onetu w Polsce ale przede wszystkim “Bilda” kokietował czytelników tego ostatniego oburzaniem się na nasze żądania odszkodowań za zniszczenia wojenne: jak to, mało tym Polakom, że dostali już Wrocław i Szczecin? Odwoływał się bez skrupułów do dawnego elektoratu Czai i Hupki, do demonów rewizjonistów z ziomkostw, których przecież nie wymyśliła wcale chętnie kiedyś nimi strasząca propaganda czasów PRL.
Dalej zaś Węglarczyk z wprawą pożytecznych idiotów – nie Putina jeszcze lecz Leonida Breżniewa – wzywa do powszechnego pojednania narodowego w sposób podobny, jak tamci to czynili za rządów gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Nazwiska tych wszystkich Suchodolskich, Dobraczyńskich, Żukrowskich, Dobrosielskich słusznie zatarły się w polskiej pamięci, wiemy, że za darmo tych głupstw nie prawili, bo w ubogim PRL każdy niemal z nich dorobił się willi, choć orłami w swoich zawodach nie byli. Książki ich autorstwa zalegają w antykwarycznych przecenach przecen po dziś dzień. Z Węglarczykiem rzecz prostsza. Co najwyżej najdzie nas konkluzja, że kliknięcia szkoda. Jak pamiętnej sałatki Nikodemowi Dyzmie.
Politycy powinni zająć się koordynowaniem humanitarnej akcji pomocy, która i tak rozwija się już dzięki ludziom dobrej woli oraz wzmacnianiem bezpieczeństwa kraju – a nie ostentacyjnym brataniem się przed kamerami. Czas gestów minął. Działania są potrzebne. I konkrety.
Pokazowa czy nawet rzeczywista jedność klasy politycznej w Polsce zupełnie nie interesuje Putina. Ciosem dla jego napastniczej polityki stałby się najwyżej wzrost kompatybilności pomiędzy nami a sojusznikami, zwłaszcza skuteczna pomoc, jakiej za pieniądze Zachodu udzielono by na polskiej ziemi uchodźcom wojennym z Ukrainy. Najbogatsze kraje są im ją winne, bo wzbudziły w nich nadzieje, których potem nie umiały lub nie chciały spełnić. Zaś odruch serc Polaków zasługuje na to, żeby go wzmocnić decyzjami społeczności międzynarodowej. Być może więc lepiej, by Węglarczyk zaczął rzecz od pouczania swoich niemieckich pracodawców, jaki nacisk na własny rząd mają wywrzeć, nie zaś od uczenia nas uczuć patriotycznych, których – jak dowodzi tego ofiarność społeczna – nie brakuje.
Tak jak chciałoby się mało dyplomatycznie powiedzieć Putinowi “paszoł won”, na początek przynajmniej z Ukrainy – tak Węglarczykowi rzucić ulubione w historii wobec naszego narodu słówko jego pracodawców: Raus! Kultura dyskusji jednak – pojęcie springerowskim mediom całkiem obce – wymaga posługiwania się subtelniejszymi środkami. Dlatego poradzić wypada Węglarczykowi, żeby zamiast geopolityką, o której albo zielonego (złośliwy napisałby raczej: brunatnego, bo to barwa bardziej stosowna dla jego pracodawców zważywszy na resentymenty pobudzane przez “Bild”) pojęcia nie ma, albo udaje – zajął się na powrót Magdaleną Ogórek. Celebrycie w springerowskiej służbie, jak się wydaje, romanse wychodzą zdecydowanie lepiej niż publicystyka. Zaś od koncernu Springera nie oczekujemy już nawet, że ogłosi obniżenie honorarium upadłej gwiazdy wszystkich polskich telewizji Tomasza Lisa, zatrudnionego teraz na mało prestiżowej posadzie naczelnego “Newsweeka Polska” i przeznaczenia nadwyżki na uchodźców ukraińskich. Łatwiej przecież innych pouczać, niż samemu coś zrobić. Nie nasz cyrk i nie nasze małpy.
Nowa współczesna i poprawna polityczna wersja “Roty” Marii Konopnickiej, poetki tak znakomitej, że zapewne nawet Węglarczyk powinien o niej słyszeć, brzmieć mogłaby: nie będzie Niemiec nam kitu wciskał. Ani Springer patriotyzmu nas uczył. Tylko tyle i aż tyle.