czyli prawdziwy wybór Kaczyńskiego
Prezesowi PiS wcale nie zależy na zwierzętach, przecież miał na to pięć lat, a wcześniej jeszcze dwa, żeby wprowadzić chroniące je regulacje i to mądrzejsze niż obecna, służąca zagranicznym konkurentom polskich hodowców ustawa antynorkowa. Nie obstaje też przesadnie przy bezkarności urzędników, widać przecież jak traktuje podwładnych. Na obecną wojnę z “koalicjantami wewnętrznymi” Jarosław Kaczyński poszedł po to, żeby pozbyć się z rządu Zbigniewa Ziobry. Prezes jest bowiem przekonany, że przez ministra sprawiedliwości stracimy środki z zagranicy, bez których gospodarka nie wyjdzie z kryzysu.
Zbigniew Ziobro pozycjonuje się jako ostry oponent unijnych nacisków na Polskę, wszystko jedno, czy chodzi o praworządność, którą zawiaduje w sposób nieznany nigdzie w UE poza Węgrami i Rumunią czy o pozostające formalnie poza jego kompetencjami (nie jest przecież nawet wicepremierem) kwestie ideologiczne – jak LGBT, gdzie oponuje m.in. przeciw zachodniemu modelowi edukacji seksualnej. Jak Zachód jest czuły na te ostatnie kwestie, przekonał się niedawno sam Kaczyński, kiedy jego z pozoru niewinna uwaga o Irlandii – a przypomnijmy, że przyszły prezes PiS za granicę wyjechał po raz pierwszy mając 40 lat, zaś w dyplomacji całkiem się nie orientuje – wywołała wielkie oburzenie w tym właśnie kraju. Z prezesowskich dywagacji wynikało, że Irlandia z kraju katolickiego stała się obszarem ekspansji ideologii gender. Problem w tym, że Irlandczycy nie zwykli podobnych uogólnień tolerować.
Co prezes robi z ignorancji, to Ziobro czyni z rozmysłem. Image patrioty, który nikomu nie pozwoli się wtrącać do polskich spraw buduje mozolnie i nierzadko… kosztem reszty PiS. Reszta rządu przekonała się o tym przy okazji konwencji stambulskiej.Dokument ten z jednej strony ma charakter pożytecznej konwencji antyprzemocowej, wzmacniającej regulacje obecne już w prawie krajowym, z drugiej został już przez Polskę ratyfikowany. Pozostaje jednak faktem, że zawiera niemądre sformułowania łączące przemoc w rodzinie z tradycjami religijnymi. Żaden poważny antropolog podobnych związków nie potwierdzi.
Ziobro podpuścił minister rodziny Marlenę Maląg, żeby zapowiedziała wypowiedzenie konwencji stambulskiej przez Polskę. Tłumaczyła się potem niezbyt dorzecznie, że postulat Solidarnej Polski uznała mylnie za stanowisko rządu. Kaczyński nie może tego darować ministrowi sprawiedliwości.
Na biurko prezesa trafiają raporty o fatalnej sytuacji gospodarczej. Ufa niewielu ekonomistom: zwłaszcza szefowi NBP Adamowi Glapińskiemu oraz Andrzejowi Diakonowowi, raczej mniej Mateuszowi Morawieckiemu, wywodzącemu się z komercyjnego sektora bankowego. Konkluzje wydają się oczywiste: Polska nie poradzi sobie bez dodatkowych środków pomocowych na czas pandemii. Nie dotyczy to wyłącznie pieniędzy z Unii Europejskiej ale także z funduszu norweskiego i szwajcarskiego, a również pomocy amerykańskiej.
Za sprawą nie tylko pandemii ale nieudolności rządzących odnotowaliśmy ostatnio w ciągu roku spadek produktu krajowego brutto o 8,2 proc. To więcej niż w pierwszym roku stanu wojennego, kiedy to gospodarka skurczyła się o 6 proc (1982 r.). Na początku transformacji PKB spadało o nieco ponad 7 proc rocznie (tak w latach 1990-91). Zaś odkąd rząd Jana Olszewskiego z Andrzejem Olechowskim jako ministrem finansów, Jerzym Kropiwnickim jako szefem resortu pracy oraz Stefanem Kurowskim i Dariuszem Grabowskim jako doradcami ekonomicznymi odnotował w kwietniu 1992 r. pierwszy od ustrojowej zmiany wzrost gospodarczy – PKB Polski przez 28 lat stale wzrastał, pomimo światowej “bańki internetowej” na przełomie tysiącleci, kryzysów rosyjskiego i argentyńskiego czy globalnego krachu zapoczątkowanego upadkiem Lehman Brothers. Gospodarka się rozwijała, pozostawaliśmy naprawdę zieloną wyspą. Dziś desperacko oczekujemy pomocy. Z innych raportów na biurku Kaczyńskiego wynika, że jej nie otrzymamy, póki Ziobro pozostanie w rządzie.
W tej sytuacji Kaczyńskiemu pozostaje wymienić ministra sprawiedliwości jeszcze przed nową unijną perspektywą finansową.
To żadne novum, podobną politykę prowadziły w latach 70 i 80 kraje socjalistyczne, niektóre – jak Rumunia – potrafiły nawet przeliczać zezwolenia na emigrację swoich obywateli niemieckiego pochodzenia na marki pomocy gospodarczej z Bundesrepubliki. Wojciech Jaruzelski w latach 80 rokował z klubem paryskim i zapraszał do Warszawy magnata finansowego Roberta Maxwella, co nie pozostawało bez wpływu na dekretowane przez generała na długo przed Okrągłym Stołem kolejne liberalizacje i amnestie.
Ziobro jest dla Zachodu straszakiem. Kaczyński powątpiewa też w możliwość jego lojalnej współpracy z premierem Mateuszem Morawieckim. Wiadomo, że się nie znoszą. Ziobro buntował nawet Beatę Szydło przeciw jej następcy w fotelu szefa rządu. W dodatku wtajemniczeni podejrzewają, że artykuł Wojciecha Czuchnowskiego na temat pięknej i ambitnej żony ministra sprawiedliwości Patrycji Koteckiej, zarzucający jej związki ze środowiskiem przestępczości zorganizowanej nie był ostatnim na jej temat. Również w kraju nie brak powodów, dla których prezes mógłby się Ziobry pozbyć. Ale o jego losie – wbrew niedawnym deklaracjom PiS – przesądzi raczej zagranica. Kaczyński nie zna się na gospodarce ani na dyplomacji. Za to na grze politycznej – jak najbardziej. Jak się wydaje sam sprowokował kanapowych koalicjantów, żeby jednego z nich się pozbyć. I wszystko wskazuje na to, że nie chodzi wcale o Porozumienie Jarosława Gowina, którego szef zresztą nawet w rządzie nie zasiada.
Finał tej mydlanej opery okazuje się nietrudny do odgadnięcia. Bruksela dostanie głowę Ziobry na tacy, a rząd Morawieckiego – pomoc zagraniczną.