Według projektu zmian w regulaminie zaproponowanego przez Kazimierza M. Ujazdowskiego, Sejm nie mógłby już w pierwszym czytaniu odrzucać zgłaszanych przez obywateli projektów ustaw, tylko musiałby się nimi zająć w komisjach. Oznacza to, że gdyby do parlamentu trafił społeczny projekt dotyczący odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego – większość nie mogłaby go już zablokować w jednym głosowaniu. To samo dotyczyłoby ustawowych przedłożeń z kręgów samorządu terytorialnego. Jednak warunkiem, żeby podpisy 100 tys obywateli zyskały większą moc, pozostaje przegłosowanie tych zmian, a rządzący PiS zamierza bronić dotychczasowego monopolu.
Zmiana proponowana przez senatora PSL Kazimierza Michała Ujazdowskiego nie tylko wyklucza odrzucanie obywatelskiej inicjatywy ustawowej bez prac w komisjach, ale również likwiduje ekspresowe procedowanie projektów poselskich, co stanowi zmorę parlamentaryzmu w czasach pisowskiej większości – w tej formie przepuszcza się bowiem przez Sejm większość pilnych dla władzy inicjatyw, bo projekt rządowy wymaga konsultacji społecznych (ich zakres Ujazdowski chciałby rozszerzyć), przy poselskim takiego “obligu” jak mówią w slangu politycy nie ma. Za rządów PiS Sejm wiele ustaw przyjmował pospiesznie, niekiedy z motywacją, że… wkrótce i tak będą je poprawiać. Oznacza to powrót sławetnego prawa powielaczowego z czasów PRL: za tempem jego uchwalania obywatele nie nadążali, szczególne kłopoty sprawiało osobom, prowadzącym działalność gospodarczą. Jako fabryka ustaw Sejm ostatnich dwóch kadencji okazał się brakorobem, wystarczy przypomnieć jak szybko rządzący zrejterowali pod naciskiem zagranicznym z błyskawicznie wcześniej uchwalonej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, penalizującej obwinianie Polaków za rzekomy współudział w Holocauście.
Projekt Ujazdowskiego zezwala też posłom na zadawanie pytań w trzecim czytaniu, czyli już w trakcie głosowań, co obecnie nie jest możliwe. Wprowadza też “godzinę pytań” do premiera i nakłada na niego obowiązek powiadamiania Izby o ustaleniach po każdorazowym udziale w szczycie Unii Europejskiej.
My i Węgrzy ostatni opuścimy Unię – dowcipkował w środę rano w Sejmie wicemarszałek Ryszard Terlecki, obracając tym samym w żart niedawne własne wypowiedzi, wskazujące na możliwość podjęcia “drastycznych środków” w wypadku, gdyby UE nie spełniała oczekiwań obecnej ekipy – co oponenci wręcz odebrali jako zapowiedź “Polexitu”, opuszczenia przez nas Wspólnoty Europejskiej. Budujące, że wicemarszałek z partii rządzącej wykazuje się poczuciem humoru, gorzej, że rzucane mimochodem w korytarzu bon moty prominentów zastępują parlamentarną debatę. Fikcją pozostaje także funkcja kontroli władzy, wpisana w misję Sejmu.
Znajduje to wyraz w niskich ocenach Sejmu przez opinię publiczną. Jego pracę negatywnie ocenia 54 proc z nas. Zadowolonych z działań posłów pozostaje zaledwie 26 proc ankietowanych w czerwcu br. przez CBOS. To mniej, niż zwolenników ma PiS jako partia władzy. Wyłącznie tak słabe notowania – wobec nieodległej perspektywy wyborczej – skłonić mogą rządzących do wyrzeczenia się choćby części przywilejów, z jakich w sali obrad korzystają, bo politycy z dobrej woli nie zwykli się ich wyzbywać.
Właśnie w trakcie spotkania przedstawicieli różnych sił politycznych, na którym prezentowano projekt Ujazdowskiego, Paweł Kukiz wyraził się, że nie jest przesądzone, że PiS zachowa w Sejmie większość. Na razie jednak… udaje się to rządzącym dzięki głosom koła, na którego czele stoi były rockman. Wiadomo, że “kukizowcy” opowiedzą się za odrzuceniem wniosku opozycji o odwołanie wywodzącej się z PiS marszałek Elżbiety Witek a także ministra rolnictwa Grzegorza Pudy, chociaż jeden z członków koła Kukiz’15 Jarosław Sachajki nie tylko zaliczał się do najzagorzalszych krytyków szefa resortu ale dawał nawet do zrozumienia, że czuje się na siłach, żeby zająć jego miejsce.
Wniosek o odwołanie Elżbiety Witek stanowi efekt skandalu z decyzją o reasumpcji przegranego przez PiS głosowania o przełożeniu obrad. Kilka tygodni temu, zamiast uznać porażkę, partia rządząca postanowiła je powtórzyć, w międzyczasie przeciągając na swoją stronę Kukiza i jego stronników (najpierw wszyscy oni zagłosowali za odłożeniem posiedzenia, potem równie zgodnie za… unieważnieniem wyniku). Władza nadużyła tym samym instytucji reasumpcji, bo tę ostatnią zarządza się, gdy wynik głosowania budzi uzasadnione wątpliwości, a nie wtedy, gdy się przegrało.
W pierwszej kadencji rządów PiS, w grudniu 2016 r. gdy w proteście przeciw wykluczeniu z obrad posła PO Michała Szczerby przez ówczesnego marszałka Marka Kuchcińskiego, opozycyjni parlamentarzyści okupowali salę obrad – przedstawiciele PiS po prostu zebrali się w innej Sali Kolumnowej i tam, nie dopuszczając posłów opozycji, bez porządnego policzenia głosów uchwalili budżet państwa na kolejny rok. Stało się to symbolem bezprecedensowego upadku misji Sejmu.