Działania polityków, nie tylko z obozu rządzącego obywatele mogliby skwitować słowami genialnego poety i biskupa Ignacego Krasickiego: Przestańcie, bo się źle bawicie. Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie  

Stawka się zmieniła. Przez trzy dekady politycy decydowali o lustracji, która mało kogo obchodziła, 500+ które elektorat wydawał na gruchoty z niemieckiego szrotu albo powszechnym uwłaszczeniu, którego nie rozumiał. Polacy radzili sobie sami, nie czekając na swoich przedstawicieli. Teraz pogardzanym słusznie, bo pochodzących z selekcji negatywnej i fatalnej ordynacji politykom przychodzi decydować o życiu i śmierci. Czas pandemii obnażył słabości sfery publicznej.   

Symbolem tej kadencji stał się brudny palec wskazujący posłanki rządzącego PiS Joanny Lichockiej w lumpenproletariackim geście wystawiony w stronę obywateli. Poprzedniej – sardoniczny uśmiech prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza skłonnego teraz do skandowania „precz z komuną”. I bluzgi samego prezesa sprawującej władzę partii, przedstawianego jako żoliborski inteligent Jarosława Kaczyńskiego nocną porą gramolącego się w szale na mównicę „bez żadnego trybu” jak sam określił (czyli jak na prawnika przystało – bezprawnie) i wyzywającego z niej oponentów od kanalii oraz mord zdradzieckich i pomawiającego ich, jak na razie bezkarnie, o morderstwo.

Mamy takich polityków, jakich żeśmy sobie wybrali – można powiedzieć. Udział społeczeństwa w wyborach rzadko przekraczał 50 proc, bo Polacy przekonali są o brudnym charakterze polityki ale zarazem braku możliwości jej naprawy. Reszty dokonała kiepska ordynacja, napisana już po dekadzie polskiej demokracji przez politycznych pieczeniarzy: na jej mocy 37 proc w wyborach sprzed pięciu laty i 45 proc w ubiegłorocznych dało PiS ponad połowę mandatów co pozostaje oczywistą matematyczną herezją na miarę notorycznych drugorocznych.

Działo się tak, bo Polacy zajęli się naprawdę ważnymi sprawami, dzięki nim dokonała się odbudowa zniszczonego przez dwie okupacje państwa, staliśmy się – choć na krótko – przedmiotem podziwu w świecie. Nobel dla Olgi Tokarczuk i Oscar dla Pawła Pawlikowskiego na równi ze zwycięstwami Adama Małysza i Kamila Stocha zaświadczały o talentach naszych współobywateli, potwierdzały to „Wiedźmin”, ”Katedra” i sukcesy polskich informatyków i stypendystów, przede wszystkim jednak setki tysięcy zakładanych firm i działalności. Polacy nauczyli się radzić sobie bez wsparcia własnego państwa, które oddali w leasing zawodowym politykom, a ci ostatni je zawłaszczyli.

Działo się tak do momentu, kiedy wsparcie państwa stało się konieczne. Szykowano się na coraz bardziej wyrafinowane zagrożenia wirusami komputerowymi, zastanawiano się, co wymyślą hakerzy z Chin czy Rosji ale ataku ze strony prawdziwego bo medycznego wirusa z Wuhan nie tylko w Polsce nie przewidział nikt.

Za sprawą koronawirusa nagle okazało się, gdzie państwo działa – jak w Austrii, Czechach czy Szwecji, a gdzie pozostaje atrapą i jak w Polsce, na Węgrzech czy Białorusi dba o rządzących a nie o wszystkich obywateli. Chociaż znów możemy mieć satysfakcję z powodu bohaterstwa i kompetencji personelu medycznego i ratowniczego, licznych aktów solidarności międzyludzkiej od sąsiedzkiej wymiany informacji po konkretną pomoc: przecież przez tyle dziesięcioleci musieliśmy obywać się bez własnego państwa, że nauczyliśmy się radzić sobie bez niego.

Nie mieliśmy i tym razem innego wyjścia: policja nagabująca po parkach staruszków wyprowadzających pieski albo legitymująca małolatów znudzonych (ani szkoły ani koncertów ani imprez) z otwartym piwem w dłoni a omijająca stanowiących realne epidemiologiczne zagrożenie żebraków i lumpów nawiązuje do najgorszych doświadczeń naszej historii: granatowych z czasów okupacji i zomowców ze stanu wojennego. Biurokracja nęka walczących by nie utonąć wraz ze swoimi firmami przedsiębiorców ale pozwala na wszystko spekulantom zarabiającym na siedmiokrotnym wzroście cen masek, trzykrotnym odkażającego spirytusu i przemycie z Ukrainy, daje też wolną rękę lichwiarzom i windykatorom wydzwaniającym po zaległe raty do ludzi pozbawionych z przyczyn losowych wszelkich dochodów. I to również kojarzy się najgorzej: ze stalinowską bitwą o handel czy domiarami dla rzemieślników w późnym PRL.

Tymczasem – za sprawą wyborów prezydenckich – trafia się wyjątkowa okazja, by Polacy wystawili rachunek ich państwu. Rządzącym, którzy ich nie obronili jak należy przed nieszczęściem pandemii ale też oponentom, którzy nie potrafili tej ekipy, operetkowej i indolentnej, szkodliwej i powszechnie wyśmiewanej, odsunąć od władzy.

Problem w tym, że nikt sobie tych wyborów nie wyobraża, chociaż mają się odbyć za niewiele dłużej niż dwa tygodnie. 

Tak jak puste w dniach pandemii ulice przypominają słynny film „Vanilla sky”, tak faktyczna militaryzacja poczty i drukowanie kart wyborczych zanim przyjęto ustawę na podstawie której można to robić przywodzą na myśl „Wojnę światów” Piotra Szulkina. Pamiętamy stamtąd radiowęzeł w noclegowni: oddanie krwi jest dobrowolne. Kto nie odda krwi, nie dostanie śniadania. Chociaż Polską nie rządzą Marsjanie, jak u Szulkina, ich trzymanie się ziemi wydaje się podobne, nietrudno też o propangandystów typu Irona Idema z „Wojny światów”, nawet w chwili, gdy liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła czterysta a zakażeń dziesięć tysięcy skłonnych wykazywać, że najważniejszym problemem polskiego życia publicznego pozostaje spadek popularności Malgorzaty Kidawy-Błońskiej.

Równocześnie za sprawą frondy Jarosława Gowina i nieobliczalnej sytuacji w parlamencie trafia się okazja, żeby nie tylko storpedować majowe wybory – niebezpieczne nawet w korespondencyjnej formie dla życia i zdrowia obywateli, co oczywiste – ale pozbawić PiS większości w Sejmie, co w dalece bardziej pogodnych czasach wydawało się nierealne. Rodzi to pokusę, żeby nadal zamiast o walce z koronowirusem i ocaleniu miejsc pracy rozprawiać o liczbie mandatów i nowym rozdaniu posad, co pogłębia tylko izolację klasy politycznej i wzmaga poczucie, że obce są jej problemy zwykłych Polaków, zatroskanych o swoje zdrowie i pochłoniętych zdobywaniem –jak w stanie wojennym często dzięki życzliwości sąsiedzkiej – masek, rękawiczek, środków odkażających i wzmacniających odporność lekarstw.           

Bardziej radykalni oponenci sugerują więc, że fronda Gowina – niczym bunt Żeligowskiego – ma miejsce na rozkaz, że za jednym Jarosławem stoi drugi: Kaczyński. Generał Lucjan Żeligowski jak wiadomo na początku lat 20 w roli rokoszanina wystąpił na polecenie Józefa Piłsudskiego, a za sprawą tego manewru możliwe stało się odzyskanie przez Polskę Wileńszczyzny bez ostracyzmu, jaki w innej formie spotkałby nas ze strony mocarstw zachodnich. Kaczyński jak wiadomo chętnie by się na Piłsudskim wzorował, chociaż zarówno zasoby kadrowe jak retoryka dobrej zmiany czynią zasadnym raczej upowszechnione kiedyś przez Stefana Niesiołowskiego porównanie prezesa do Władysława Gomułki. Kaczyńskiego łączy z nim to, że obaj po porażce spisywani na straty do władzy powrócili. Bez wątpienia Kaczyński marzy o tym, by jak Gomułka rządzić nieprzerwanie przez 14 lat. Najpierw jednak musi coś zrobić z wyborami prezydenckimi. Gowin mu w tym pomoże, ale nie zaszkodzi. Jeśli się nawet w maju nie odbędą – straci na tym Andrzej Duda a nie Kaczyński, bo to tego pierwszego z chwilą upływu prezydenckiej kadencji 6 sierpnia 2020 zastąpi na razie tymczasowo marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Do niej zaś prezes zaufanie ma większe niż do Dudy. A z całą tą grą wiąże się główny dylemat opozycji.  Współrządzić  czy nie kłamać, pytał wiele lat temu Andrzej Micewski. Nie ma dziś wzniosłych dylematów, jest intencja Kaczyńskiego przerzucenia odpowiedzialności na innych. Bez zobowiązań.

Leopold Tyrmand opisał pokera Pernambuco. Z chwilą, gdy pieniądze w grze stawały się naprawdę poważne, nieistotne okazywały się karty. Jeden z graczy wyjmował rewolwer. Mówił: Pernambuco. I zgarniał ze stołu całą pulę.

W tym momencie, gdyby to był sitcom, powinna pojawić się z offu melodia znana ze „Stawki większej niż życie”.

Polska na Wielkanoc 2020: Na opiece Boskiej bez powagi władzy

Paradoksalnie najmniej pomysłów na zwalczanie pandemii i jej ekonomicznych następstw ma władza, która za to odpowiada. Co więcej można się obawiać, że tak już zostanie. Premier Morawiecki pozostaje tolerancyjny dla spekulantów i lichwiarzy a surowy dla obywateli, co autorytetowi rządu wróży jak najgorzej.

Read more

Na zarysowany w ten sposób dylemat kontrkandydat Dudy Szymon Hołownia odpowiada: nie da się uniknąć gry z szulerem, trzeba patrzeć, co robi z kartami. Ale też – na pomysł wspólnej z PiS zmiany Konstytucji – replikuje, że nie wymienia się zamków wespół z włamywaczem. Być może za sprawą podobnej sentencjonalnej wieloznaczności w sondażu Maisons & Partners Hołownia z 11 proc wprawdzie przegrywa w pierwszej turze z Dudą – 29,5 proc, ale za to pokonuje go w drugiej. Inny z rywali, Robert Biedroń też z jednej strony przestrzega przed grą z obydwoma Jarosławami (Gowinem i Kaczyńskim) z drugiej zastrzega, że póki żyje, się nie wycofa. Mądrzej niż Kidawa-Błońska, której lekkomyślna deklaracja o bojkocie wyborów sprawiła, że teraz jej sprawy prowadzi Borys Budka – otwarcie negocjujący z pierwszym z Jarosławów, nie wykluczający jak się wydaje jakiejś ustawki z drugim, co dla partii po przejściach jaką pozostaje Platforma Obywatelska okazać się może bardziej kosztowne niż paplanina jej kandydatki o bojkocie. Najmądrzej zachowuje się Władysław Kosiniak-Kamysz:  podkreśla, że kampanii nie prowadzi co nie przeszkadza mu w większości sondaży wychodzić na drugie miejsce. Najwięcej mówi o pandemii, nie o szablach w parlamencie, na epidemiologii zna się lepiej od konkurentów, jest lekarzem. Kompromisu nie odrzuca. Prezes PSL musi jednak pamiętać o losie swojego poprzednika Stanisława Mikołajczyka, który zaszedł w nim tak daleko, że został wicepremierem, aż w końcu za sprawą wspomnianego tu – z powodu dostrzeżonej przez Niesiołowskiego zbieżności z  Kaczyńskim – Gomułki musiał uciekać z kraju.

I tu znów wejść mogłaby melodia, kojarzona z kapitanem Klossem i jego przygodami.   

Lawirowanie polityków wynika z ich bezsilności wobec potęgi pandemii. Ale też z faktu, że nastroje społeczne zmieniają się równie szybko jak bilans strat. Nie wiemy, która z reakcji przeważy: czy złość na rządzących za ich indolencję sprawi, że za każdą próbę porozumienia z nimi opozycja będzie karcona – czy wobec powagi sytuacji opinia publiczna nagrodzi tych, którzy skłonni są podjąć próbę dogadania się ponad podziałami.

Dlaczego Duda nie musi pozostać prezydentem

Pięć lat temu nie było wprawdzie pandemii ale podobnie przesądzano o wyniku wyborów prezydenckich: do dziejów głupoty w Polsce kiedyś opisywanych przez Aleksandra Bocheńskiego przebiła się formuła Adama Michnika, że Bronisław Komorowski żeby przegrać musiałby na pasach po pijanemu przejechać zakonnicę w ciąży. Arogancja nie pomogła, Komorowskiego pokonał Andrzej Duda. Teraz ten ostatni, przedwcześnie ogłaszany zwycięzcą może przegrać wybory albo… odejść ze stanowiska chociaż ich nie będzie.

Read more

Opinia publiczna ma dziś na głowie ważniejsze sprawy, niż roztrząsanie, czy rację przyznać Budce czy Biedroniowi. To kwestia czy przeszliśmy już przez szczyt pandemii, czy nastąpi nawrót zmutowanego wirusa, co ze szczepionką. Ale także jak wygląda przyszłość naszych firm, czy bezrobocie jesienią dojdzie do dwóch milionów a spadek produktu krajowego brutto w drugim kwartale br sięgnie 10 proc, w trzecim 5 proc, co oznacza pierwszą od 28 lat w Polsce recesję – gdyby warunki były normalne, świętowalibyśmy rocznicę jej przełamania w kwietniu 1992 r przez rząd Jana Olszewskiego siłami m.in. ministrów Jerzego Kropiwnickiego i Andrzeja Olechowskiego oraz doradców Dariusza Grabowskiego i Stefana Kurowskiego. Kto z polityków pierwszy zrozumie, że to już nie poker, że tym razem roztrząsający zwykle błahe z punktu widzenia obywatela sprawy liderzy partyjni stają w obliczu najpoważniejszych kwestii – z pewnością zyska. Obywateli interesują dziś zdrowie oraz miejsca pracy własne i rodzin. Nie zmienią tego wybory za pośrednictwem poczty ani konferencje prasowe z kolorowymi wykresami w tle.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here