Jarosław Kaczyński nie jest żadnym specjalistą od bezpieczeństwa, chociaż za nie odpowiada jako wicepremier. Podobnie jak pozostaje marnym prawnikiem, pomimo że to jego pierwszy zawód i kiepskim scenarzystą politycznym, o czym świadczy pójście na wojnę z rolnikami oraz kosztowne zwarcie w kwestii zaostrzenia aborcji. Jednak opozycja, wnioskując o odwołanie prezesa, tylko go wzmacnia.
W radykalizmie parlamentarni politycy nie przebiją i tak ulicznych protestów, których język pozostaje dosadny a hasła przejrzyste, najlepiej dające się oddawać w tekście rozmaitymi wykropkowaniami.
Podobnie nie da się przelicytować form wyrazu ulicznych happeningów: broniąca hodowców AgroUnia wystawiła pod Sejmem rząd kapuścianych głów z nazwiskami posłów, którzy wsparli szkodliwą dla wsi “piątkę Kaczyńskiego”. Miejscy uczestnicy antyrządowych marszów nieśli ze sobą transparenty: Bóg z nami, Kaczyński z wami….
Żadna debata parlamentarna tego luzu i rozbrajającego humoru nie zastąpi, zwłaszcza, że PiS z większości w prezydium Sejmu korzysta w ten sposób, że głównej chuligance obecnej kadencji Lichockiej z tej właśnie partii darowano zasądzoną w komisji symboliczną zresztą karę, chociaż cała Polska widziała jak w ławie poselskiej wystawiła palec w wulgarnie lumpenproletariackim geście, adresowanym do wyborców. Nie przeszkadza to ogłaszać sankcje dla obstępujących Kaczyńskiego w akcie protestu posłanek opozycji.
Wyniki badań opinii pozostają jednoznaczne: 70 proc Polaków popiera protesty przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, który bocznymi drzwiami, bo z pominięciem drogi parlamentarnej zaostrzył przepisy antyaborcyjne zakazując zabiegu w sytuacji, gdy płód okazuje się niezdolny do samodzielnego życia (sondaż Kantar z 12-16 listopada 2020). W rankingach popularności polityków najbardziej znienawidzony okazuje się prezes PiS – nieufność do Jarosława Kaczyńskiego deklaruje 58 proc z nas (sondaż IBRIS z 13-14 listopada 2020). Wśród partii politycznych niby wciąż prowadzi PiS ale zachowało tylko 30 proc poparcia, dwie trzecie tego, co uzyskało przed rokiem w wyborach, a po nim następują opozycyjne: Koalicja Obywatelska – 24 proc i Polska 2050 Szymona Hołowni – 13 proc.
Ponieważ do Sejmu weszłyby jeszcze PSL, Lewica i Konfederacja z 6 proc wskazań każde, w kolejnym parlamencie partia Kaczyńskiego nie miałaby większości (sondaż Kantar z 6-12 listopada).
Ale w obecnym wciąż ją zachowuje, bo 235 mandatów na 460 dla PiS gwarantuje możliwość odrzucenia wniosku opozycji o votum nieufności dla wicepremiera Kaczyńskiego.
Chociaż nie pozwala już na forsowanie rozwiązań wzbudzających opór we własnym obozie, jak prezydencki projekt antyaborcyjny (mający po części cywilizować werdykt trybunału Julii Przyłębskiej), piątka dla zwierząt zakładająca likwidację hodowli zwierząt na futra z wyłączeniem królików czy ustawa o bezkarności urzędniczej na czas pandemii.
W tej sytuacji złożenie przez opozycję – konkretnie wspólnie przez Koalicję Obywatelską i Lewicę – wniosku o votum nieufności dla Kaczyńskiego okaże się błędem. Wzmocni tylko mający kłopoty obóz rządzący, pozwalając mu wygrać kolejne głosowanie. Odwróci uwagę od wewnętrznych kłopotów, tarć i rywalizacji. Utrudni sytuację tych, którzy gotowi są prezesowi się postawić ale w godnej tego sprawie, najlepiej łączącej się ze zwycięskim programem sprzed roku bądź pięciu lat i interesem wyborców.
Votum nieufności dla wicepremiera, pozostającego prezesem rządzącej partii, oznacza rodzaj plebiscytu, głosowanie blankietowe i kolejny prezent ofiarowany PiS przez nieudolną opozycję – po wsparciu kompromitującego projektu podwyżki (w dobie pandemii) uposażeń poselskich i ministerialnych oraz uratowaniu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, która wobec podziałów w PiS przeszła głosami Koalicji Obywatelskiej i Lewicy zanim została przez samych rządzących skierowana do zamrażarki sejmowej. Rozmach antyrządowych protestów – zarówno rolników na szosach jak demonstrantów wszystkich pokoleń w miastach, których liczba w rekordowym dniu sumowała się do pół miliona – zaskoczył wszystkich.
Ich uczestnicy trzeźwo wyartykułowali, kogo i czego nie chcą. Powtarzanie ich deklaracji w miękkiej formie w sejmowej sali nie przyda opozycji poparcia, raczej ją osłabi, bo kontrast okazuje się oczywisty. Również manifestowanie jednomyślności w formie wspólnego wniosku Koalicji Obywatelskiej i Lewicy zda się na niewiele, skoro w ostatnich wyborach europejskich nawet szerszy jeszcze sojusz, bo z przydatkiem PSL, nie zdołał pokonać PiS. Uśmiech historii sprawił, że dawny działacz radykalnie antykomunistycznej Solidarności Walczącej Grzegorz Schetyna zapewnił brukselskie posady dawnym sekretarzom: KC PZPR Leszkowi Millerowi oraz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR Uniwersytetu Warszawskiego Włodzimierzowi Cimoszewiczowi. Tylko tyle i aż tyle, gdyby to był sitcom, w tym miejscu wchodziłby rechot z offu.
Zamiast w wersji soft – bo inaczej się nie da – powtarzać postulaty z ulic i wiejskich blokad, lepiej artykułować projekt pozytywny, mający szansę skupić tych, których dziś łączy wyłącznie głęboka i uzasadniona niechęć wobec władzy nieudolnej w obliczu pandemii, bezradnej wobec jej gospodarczych następstw jak również nadrabiającej to brutalnością w ulicznej czy szosowej konfrontacji ze słabszymi, czego wyrazistym symbolem stało się zakucie w kajdanki filigranowego chłopskiego lidera Michała Kołodziejczaka, bo jakoby blokował przejście strażakom.
Prezes PiS po rekonstrukcji rządu wszedł w jego skład i objął strategiczną funkcje, chociaż nie ma pojęcia o zarządzaniu kryzysowym. Nie wiedział wtedy na co się waży, chodziło raczej o pilnowanie Zbigniewa Ziobry (którego resort sprawiedliwości zgodnie z pisowską logiką zaliczono do siłowych), a półmilionowe w zasięgu dziennym protesty nie śniły się wówczas nawet ich późniejszym organizatorom.
Kaczyński jako wicepremier od bezpieczeństwa pozostaje śmieszny, bo po pierwsze w ogóle na tym się nie zna (kiedyś uczył prawa studentów kiepskiej filii UW w Białymstoku), po drugie – własny jego życiorys zawiera epizody pokazowego unikania sytuacji niebezpiecznych i wymagających podejmowania decyzji ze słynnym “13 grudnia spałeś do południa” na czele.
Równie marnym wcześniej pozostawał prawnikiem, choć to jego wyuczony zawód. Reprezentuje typ politycznego gracza, którego nic poza tym nie zajmuje ani nie interesuje. Jego czas nadszedł, gdy kolejne paroksyzmy i społeczne rozczarowania transformacji wyeliminowały rzeczywistych przywódców, od Lecha Wałęsę po Aleksandra Kaczyńskiego i od Jana Olszewskiego po Donalda Tuska – i wtedy mógł zaistnieć “kapciowy” pierwszego wyłonionego w wolnych wyborach prezydenta, który rychło musiał zresztą oddać nawet tę rolę wieloletniemu kierowcy przewodniczącego Mieczysławowi Wachowskiemu. Ówczesne upokorzenia nadrabia wzmożoną agresją wobec historycznych przywódców. Kaczyński, jak pokazują jego niedawne wystąpienia sejmowe (“jesteście kanaliami” albo “macie krew na rękach” i “będziecie siedzieć”) nie lubi ludzi, zaś ci, jak dowodzą wyniki badań opinii publicznej… rewanżują mu się tym samym.
Na nieufność sześciu na dziesięciu Polaków trzeba było… długo pracować. Nawet generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak nie osiągnęli podobnego stanu wyobcowania z własnego społeczeństwa a w odróżnieniu od prezesa PiS mieli pojęcie o logistyce policyjnej i wojskowej, jak dowodzi przebieg przypominanej już tu operacji, w trakcie której Kaczyński… znakomicie się wyspał, bo odwagą nie grzeszy. Nocna grudniowa akcja okazała się perfekcyjna, tyle, że jej wykonawcy przekonali się rychło, że na bagnetach siedzieć się nie da. A tych, co siedzą w więzieniu, nie da się trzymać w nim w nieskończoność. Wierzący w moc zmasowanych oddziałów policji, kordonów i inwigilacji dopiero się tego uczy, marsz z 11 listopada powinien stać się dla niego lekcją pokory. Starły się przecież i to gwałtownie dwie grupy, które na co dzień nadstawiają za PiS karku: policyjni “faceci w czerni” i kibolscy radykałowie, samozwańczy obrońcy tradycji. Wyszło jak zawsze…
Don Kiszot walczył z wiatrakami. Średniowiecze i tak odeszło w przeszłość. Ale to nie jego zasługą ani winą. Dziś demokratyczni politycy na cel biorą jeden wiatrak, przestarzały całkiem, jakby nie dostrzegając, że mąki już z niego nie będzie. Solidarność w 1980 ani 1981 r. nie walczyła z sekretarzem generalnym Leonidem Breżniewem, tylko sformułowała wizję państwa i społeczeństwa, która przeżyła nie tylko większość członków ówczesnego biura politycznego tak w ZSRR jak w PRL ale również państwa, którym służyli. Zaś Kaczyński komunikatywnością, kreatywnością i poziomem kontaktu z realnym światem przypomina Breżniewa z tamtego czasu. Poza wszystkim innym – wcale nie jest ciekawym człowiekiem. Nigdy się nim nie stał. Jego przywództwo bez charyzmy zrodziło się z działania w polskiej polityce, niezdolnej do realizacji rzeczywistych postulatów społecznych, zasady selekcji negatywnej.
Prezes partii rządzącej zamiast sposobu na powstrzymanie pandemii zafundował znękanym rodakom psychodramę, która każe powątpiewać, czy nadaje się jeszcze do rządzenia państwem. Jednak Jarosław Kaczyński na poziomie politycznej techniki radzi sobie zarówno ze swoimi jak z opozycją: dopiero co stłumił wewnętrzny rokosz a na polityce sprzeciwiania się powiązaniu unijnych dotacji z praworządnością zyskuje punkty w badaniach, bo Polacy nie znoszą, gdy zagranica się wtrąca.
W Polsce toczy się dziś, nie tylko na ulicach i blokowanych drogach, ożywiona dyskusja, ale wcale nie o Jarosławie Kaczyńskim: raczej o tym, jak uratować z polskiej tkanki to, co jeszcze się da ocalić po pięciu latach fatalnych rządów i prawie roku gorszej jeszcze od nich ogólnoświatowej zarazy, która tak mocno dotknęła nasz kraj. Im szybciej opozycja to zrozumie, tym dla niej lepiej. Zaś jeśli się to nie uda, rozwijający się ruch protestu poszuka sobie innych, bliższych życia liderów. W jeszcze większym stopniu dotyczy to obywateli mniej aktywnych – w wyborach prezydenckich nie zagłosowało 10 mln uprawnionych, niemal tylu, ile poparło ich zwycięzcę Andrzeja Dudę – którzy nie wyszli jeszcze na ulice ani drogi, ale nikt nie pozbawił ich praw obywatelskich. W odpowiedniej chwili z nich skorzystają i zapewne będzie to moment rozstrzygający.