Napięcie na ulicach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji udzieliło się również posłom. W trakcie wtorkowego posiedzenia Sejmu wicemarszałek Ryszard Terlecki wykluczył z obrad Klaudię Jachirę i Sławomira Nitrasa oraz wezwał Straż Marszałkowską, żeby chroniła Jarosława Kaczyńskiego, którego obstąpiły opozycyjne posłanki.
Wszystko w dniu, kiedy padł kolejny smutny rekord świeżych zachorowań na koronawirusa – 16 300 zakażeń.
Dobrą wiadomością pozostaje za to fakt, że szkodliwa dla wsi “piątka Kaczyńskiego” jak za zgodą prezesa nazywa się nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, nie znalazła się w porządku obrad tego posiedzenia ani nawet następnego, co stanowi przesłankę, że protestujący rolnicy wygrali i trafi ona do sejmowej “zamrażarki”, gdzie tkwią przedłożenia, którymi nikt nie zamierza się zajmować.
Ta debata to pisowskie rządy w pigułce: nerwowość i nikła zdolność do zapanowania nad rzeczywistością.
Napięcie podgrzał sam Terlecki, równocześnie przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, gdy porównał widniejący na maseczkach opozycyjnych posłów znak błyskawicy – symbol protestów przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego – do symboli SS i Hitlerjugend. W reakcji na to opozycyjne posłanki zablokowały mównicę. Wicemarszałek nie miał najlepszego dnia, skoro napominał parokrotnie “posłankę Jarugę-Nowacką”. Na trybunie krzątała się jednak Barbara Nowacka, córka byłej wicepremier Izabelli Jarugi-Nowackiej, która zginęła dziesięć lat temu w katastrofie smoleńskiej. Gdy w dwie godziny później w imię pamięci matki posłanka zażądała przeprosin, wicemarszałek wypowiedział wymagane przez nią słowa. I minę miał nietęgą.
Jednak wcześniej Ryszard Terlecki polecił też Straży Marszałkowskiej wyprowadzenie z sali wykluczonych przez niego z obrad posłów Jachiry i Nitrasa (który żądał przekazania 2 mld zł na walkę z COVID-19 zamiast na rządowe radio i telewizję), ale strażnicy polecenia nie spełnili (nie odmawiając otwarcie pozostali na swoich miejscach), zaś ukarani i tak później sami wyszli. Ich sprawą zajmuje się komisja regulaminowa. Klaudia Jachira nie wykluczała, że przed jej posłami użyje argumentu, że kiedy posłanka z partii rządzącej Joanna Lichocka wykonała w trakcie obrad w sali plenarnej obraźliwy gest wystawiania palca, nie poniosła ostatecznie żadnych konsekwencji, bo naganę dla niej anulowano.
Jak strażnicy prezesa przed posłankami obroniliNie był to również dobry dzień dla Jarosława Kaczyńskiego. Obstąpiły go posłanki opozycyjne, domagające się debaty w sprawie kontrowersyjnego rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego, delegalizującego jedną z trzech przesłanek pozwalających dotychczas na aborcję: wówczas, gdy płód na wady, uniemożliwiające mu samodzielne życie. Wtedy właśnie Terlecki wezwał Straż Marszałkowską, by prezesa chroniła, chociaż w Sejmie nie pełni on żadnej funkcji a w rządzie jest tylko wicepremierem. Podczas wymiany zdań “poza mikrofonem” Kaczyński miał też obraźliwie wyrazić się o matce Barbary Nowackiej, ale gdy potem z mównicy posłanka domagała się satysfakcji, prezesa już w sali obrad nie było. Zwykle strażnicy sejmowi chronili posłów przed zagrożeniami zewnętrznymi a nie prezesa partii rządzącej przed posłankami, trzymającymi w rękach transparenty “kobieta decyduje”.
Cezary Tomczyk, przewodniczący klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej powiedział nam, że w trakcie wymiany zdań w sali obrad Kaczyński nazwał opozycję rosyjską agenturą.
Posłowie opozycji blokowali przez jakiś czas mównicę sejmową. Posłanki Lewicy domagały się debaty w sprawie depenalizacji aborcji do czasu rozstrzygnięcia zawirowań wokół wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Sędziowie waszych sumień
Chociaż PiS dysponuje w Sejmie bezwzględną większością głosów, a poszczególne grupy w jego klubie parlamentarnym nie różnią się co do stosunku do aborcji, partia rządząca nawet nie próbowała przeprowadzić przez parlament ustawy zaostrzającej obecne warunki przerywania ciąży. Teraz jest dozwolone, gdy zagraża ona życiu matki, pozostaje skutkiem gwałtu lub innego przestępstwa albo płód niezdolny jest do samodzielnego życia. Dążący do skreślenia tej ostatniej przesłanki PiS scedował sprawę na Trybunał Konstytucyjny. Rządzi tam Julia Przyłębska, którą Kaczyński określił niedawno mianem “odkrycia towarzyskiego”. Chociaż z jej biografii wynika, że prawniczką zawsze była kiepską (niskie oceny zawodowe), lider jej ufa. Mężem sędzi jest ambasador w Niemczech Andrzej Przyłębski, który w latach 70 pod kryptonimem Wolfgang zarejestrowany został jako donosiciel komunistycznej służby bezpieczeństwa. Sędzią Trybunału Konstytucyjnego pozostaje również dawny prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz. W takim to składzie gremium uznało aborcję z powodu uszkodzenia płodu za niezgodną z konstytucyjną zasadą ochrony życia. Tym samym rządzący uniknęli debaty parlamentarnej. Ale nie protestów ulicznych. Przeciw wyrokowi TK w poniedziałek w całej Polsce demonstrowało kilkaset tysięcy osób, we wtorek akcja uliczna trwała, również przed parlamentem. Przy czym inaczej niż w poprzedniej kadencji w trakcie protestów czarnych parasolek, demonstrowały nie tylko kobiety, ale głównie młodzież obu płci, a większość haseł odnosiło się nie tylko do aborcji ale oceny rządów PiS. Pandemia przyczynia się do radykalizacji nastrojów.
Posłowie jak się wydaje nie mają wyjścia. Muszą się starać, gdy ludzie masowo wyszli na ulice, protestując z różnych przyczyn przeciw rządom PiS: rolnicy przeciw “piątce Kaczyńskiego”, młodzież i kobiety przeciwko wykładni TK zaostrzającej zakaz aborcji. Szymon Hołownia, założyciel pozaparlamentarnej Polski 2050 podkreśla, że jako katolik uczestniczył w demonstracji obok wielu osób, których poglądów nie podziela, a opowiada się za rozdziałem Kościoła od państwa przeprowadzonym “w dialogu, a nie poprzez mazanie sprayem po murach i przerywanie nabożeństw”. Zwraca za to uwagę na ożywczy i oczyszczający charakter protestu.
– Gdyby nie pandemia, takiego wzburzenia by nie było – powiedział nam Szymon Hołownia. – Uczestników demonstracji połączył Kaczyński, gdy zdecydował się dotknąć naszych sumień, a to najświętsze miejsce. Ktoś próbuje zadać nam gwałt. To początek końca tej władzy – prognozuje lider Polski 2050.
Rzeczniczka PiS Anita Czerwińska we wtorek nazwała protesty – w Sejmie i poza nim – burdami.
Za życiem, ale nie za każdym
Okrzyki z ław opozycji rozlegały się, gdy dotychczasową realizację projektu “za życiem” omawiała minister rodziny Marlena Maląg, bo to za rządów PiS w gmachu protestowały, okupując korytarz, matki niepełnosprawnych dzieci. Tym razem przedstawicieli niepełnosprawnych w ogóle do Sejmu nie wpuszczono, chociaż z galerii zamierzali posłuchać, co posłowie mówią o ich problemach. Minister Maląg przyszło przeżyć spory despekt, bo Kaczyński w trakcie jej wystąpienia wyszedł z sali. Tego dnia formami się nie przejmował.
To kumulacja, chociaż nie w Lotto – analogię z grami losowymi nasuwa bowiem tylko przeświadczenie PiS, że władza jest wygraną na loterii, z której trzeba dla przyjemności korzystać, aż się ją do szczętu zmarnotrawi, a nie misją i zobowiązaniem wobec wyborców, które trzeba wypełnić.
Z agendy prac sejmowych spadła za to kontrowersyjna, bo szkodliwa dla interesów ekonomicznych wsi nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, nazywana “piątką Kaczyńskiego”. Zakazuje rytualnego uboju bydła i likwiduje hodowle zwierząt futerkowych z wyjątkiem królików.
– Terlecki wytłumaczył Kaczyńskiemu, żeby teraz z nią nie występować – powiedział nam nieoficjalnie wiceprzewodniczący jednego z klubów, zwykle uchodzący za dobrze poinformowanego. Jak widać więc również wicemarszałek ma swoje zasługi, pomimo jednego z cięższych w swojej parlamentarnej karierze dni. Terlecki nie od rzeczy uchodzi w partii za intelektualistę jeśli trzeba trzymającego się ziemi i nie porywającego się na przedsięwzięcia niemożliwe do wykonania.
Nie wiadomo, kiedy piątka powróci i czy w ogóle to nastąpi. Jej los okazuje się symboliczny dla działań obecnej władzy. W tym wypadku na szczęście dla rolników i hodowców. Jak również dla wszystkich, którzy kupują czasem kurczaki w osiedlowym sklepie, bo ich mocno cena wzrośnie, jeśli zapisy piątki wejdą w życie. Właściciele farm drobiowych będą bowiem zmuszeni odbić sobie straty, spowodowane likwidacją hodowli norek, co żywią się odpadami organicznymi, za które futerkowcy drobiarzom dobrze płacą. Jeśli biznes futrzarski zniknie, zapłacą, ale właściciele kurzych farm za obowiązkową zgodnie z normami Unii Europejskiej utylizację “bebechów”.